Co roku 4 lipca Amerykanie obchodzą Dzień Niepodległości. To rocznica ogłoszenia Deklaracji niepodległości Stanów Zjednoczonych od Wielkiej Brytanii z 1776 roku. Amerykanie świętują Dzień Niepodległości na piknikach, festynach i koncertach, a gdy zapadnie zmierzch, podziwiają pokazy sztucznych ogni. Zazwyczaj amerykańscy prezydenci organizowali pikniki dla zaproszonych gości oraz pracowników administracji państwowej i obserwowali fajerwerki z południowego balkonu Białego Domu. Donald Trump chce jednak, by tegoroczne obchody 4 lipca wyglądały inaczej.
Do centralnych obchodów Dnia Niepodległości, które odbędą się w Waszyngtonie, na życzenie prezydenta USA ma zostać dodany silny element militarny. Donald Trump chce, żeby nad miastem przeleciały myśliwce wojskowe, a na ulicach Waszyngtonu zaprezentowały się amerykańskie czołgi.
Prezydent Stanów Zjednoczonych zażyczył sobie także, aby pokaz fajerwerków był bardziej spektakularny niż w latach ubiegłych, a podczas jego przemówienia przy pomniku Lincolna ma towarzyszyć mu gwardia honorowa i kompania reprezentacyjna. Donald Trump uważa, że przedstawiciele Pentagonu i liderzy amerykańskiego wojska są "podekscytowani" tegorocznym Dniem Niepodległości, w czasie którego będą mogli zaprezentować "najsilniejszą i najbardziej zaawansowaną armię na świecie".
Nowy sposób obchodzenia Dnia Niepodległości, który do tej pory było świętem pozbawionym tak silnych akcentów politycznych, budzi wątpliwości wielu Amerykanów. Krytyczny wobec militaryzacji obchodów 4 lipca jest m.in. dziennikarz CNN Chris Cillizza.
"Defilady wojskowe od dawna są materią dyktatorów i reżimów autorytarnych - od Iranu przez Koreę Północną po Rosję. Przywódcy - wojskowi i cywilni - w Stanach Zjednoczonych unikali tego typu zabiegów, ponieważ najsilniejszy facet na siłowni nie musi chodzić dookoła, mówiąc wszystkim, jaki jest silny. To zrozumiałe. Tak, jesteśmy potęgą militarną. Ale wierzymy także w dyplomację i unikamy konfliktów zbrojnych za wszelką cenę, używając siły tylko w ostateczności. Trump wydaje się nie rozumieć tego niuansu. Albo rozumie go, ale albo go to nie obchodzi, albo się z tym nie zgadza. Tak czy inaczej obrazy wychodzące z Waszyngtonu w czwartek wieczorem wyślą zupełnie inny przekaz do kraju i świata niż kiedykolwiek wcześniej w dniu 4 lipca. Trump o tym wie - i jest tym zachwycony. Nie jestem jednak pewien, czy reszta z nas powinna być" - napisał Cillizza.