W Tbilisi kilka tysięcy osób demonstrowało w piątek przed siedzibą gruzińskiego parlamentu. Gruzini żądają rozpisania przedterminowych wyborów oraz dymisji ministra spraw wewnętrznych. Obóz władzy zdecydował się jak do tej pory na jedno ustępstwo. Do dymisji podał się przewodniczący parlamentu Irakli Kobachidze.
W czwartek podobna demonstracja zakończyła się starciami z policją. Ponad 240 osób zostało rannych, w tym 80 funkcjonariuszy. 102 osoby wciąż przebywają w szpitalach. U większości z nich zdiagnozowano urazy oczu, stłuczenia, zwichnięcia. Jedna osoba jest w stanie ciężkim.
Przedstawiciele najwyższych władz Gruzji, gruzińska Cerkiew oraz ambasadorowie państw Unii Europejskie i USA zaapelowali do protestujących o nieprowokowanie kolejnych starć z policją.
Protesty w Gruzji to odpowiedź na przyjazd rosyjskiej delegacji, której przewodniczył deputowany Dumy Państwowej Siergiej Gawriłow. W ocenie gruzińskiej opozycji, ale także zwolenników rządzącego Gruzińskiego Marzenia, obecność Rosjan w budynku parlamentu, to "policzek dla Gruzinów". Protestujący przypominają, że Rosja jest agresorem, który okupuje gruzińskie regiony: Abchazję i Osetię Południową. Opozycja krytykuje rządy Gruzińskiego Marzenia i chwali byłego prezydenta Micheila Saakaszwilego.
Polska zaapelowała do Rosji, aby nie mieszała się w wewnętrzne sprawy Gruzji. Premier Mateusz Morawiecki skomentował w Brukseli sprawę zamieszek w Tbilisi. Powiedział, że Warszawa jest zaniepokojona sytuacją w Gruzji. - Rozumiemy oburzenie Gruzinów. Pamiętamy atak Rosji na Gruzję. Rozumiemy te wszystkie wrażliwości - powiedział szef polskiego rządu.