Zręby przepisów pozwalających na ponowne głosowani to dopiero pierwszy krok. Szkocka Partia Narodowa przystępuje do ofensywy, po sukcesie w eurowyborych. Partia uzyskała 37 proc. głosów, tj. o 8 punktów więcej niż w w 2014 roku.
Chociaż projekt ustawy o referendum nie określa daty głosowania, szkocki rząd wysyła sygnały, że chciałby, aby odbyło się ono w drugiej połowie przyszłego roku. Jednak ponieważ kwestia niepodległości nie podlega decentralizacji, na organizację wiążącego prawnie głosowania zgodę musi wyrazić rząd w Londynie. Tak stało się przed referendum w 2014 roku. Pierwsza minister Nicola Sturgeon chce powtórki, ale najpierw Edynburg czeka, aż konserwatyści wybiorą spośród siebie następcę Theresy May. Premier Wielkiej Brytanii 7 czerwca ma zrezygnować ze stanowiska liderki Partii Konserwatywnej, a na stanowisku szefowej rządu zostanie do wyboru następcy.
Dotychczas rząd w Londynie mówił, że zgody nie będzie, przynajmniej na razie, bo priorytet to brexit, a Szkoci pięć lat temu powiedziała w referendum "nie" rozbiciu Królestwa. Pod względem prawnym Londyn nie jest zobowiązany do zgody na referendum. Żądanie referendum ma jednak znaczenie polityczne. Edynburg cały czas powtarza, że brak zgody na drugie głosowanie to oznaka, że Szkoci są przez Londyn lekceważeni. Przedstawiciele regionalnego rządu podkreślają też różnice w podejściu do Unii: większość Szkotów jest prounijna, podczas gdy w Anglii - z wyłączeniem Oksfordu czy Londynu - dominują nastroje probrexitowe.