- Im dłużej to trwa, tym większe ryzyko, że w ogóle nie opuścimy UE. To będzie oznaczało, że brexit, za którym opowiedzieli się Brytyjczycy, przecieknie nam przez palce. Nie zgadzam się na to. Najważniejsze, żebyśmy zrobili to, co ludzie wybrali, a żeby to zrobić musimy mieć umowę - mówiła premier Theresa May.
Nigel Adams, były minister, który podał się do dymisji w ubiegłym tygodniu, poinformował dziennikarzy "Guardiana", że 170 parlamentarzystów podpisało się pod listem do May, w którym nalegają, by Wielka Brytania nie brała udziału w Eurowyborach. Parlamentarzyści grożą premier, że będą musieli ją "usunąć", jeśli Brytyjczycy zostaną zmuszeni do wzięcia udziału w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Istnieje bowiem obawa, że wielu konserwatystów zbojkotuje wybory, co będzie prezentem dla skrajnej prawicy i nowej partii Nigela Farage'a.
- Wzięcie udziału w wyborach do PE trzy lata po referendum, w którym większość Brytyjczyków opowiedziała się za wyjściem UE, byłoby wielkim politycznym błędem. Rezultat dla mainstreamowych partii będzie fatalny, a ekstrema wykorzystają swoją szansę - skomentował członek Partii Konserwatywnej Sir Graham Brady.
Downing Street poinformowało, że dyskusje z Partią Pracy na temat kompromisu trwają. We wtorek May wybiera się do Brukseli i nie wiadomo, czy wcześniej odbędzie się jakiekolwiek głosowanie. Jeśli Laburzyści poprą umowę, rząd ma zagwarantować, że parlament będzie miał głos w dalszych rozmowach z Unią. Ma to powstrzymać takie osoby jak Boris Johnson do prób przeforsowania twardego brexitu po dymisji May.
Jednocześnie grupa złożona z byłych Laburzystów i Torysów opowiada się za wystawieniem nowej partii w wyborach europejskich, co miałoby zmobilizować zwolenników pozostania w UE.