Bojownicy weszli do obozu. Był deszczowy dzień. - Wyciągnęli wszystkich mężczyzn i grożąc bronią, kazali położyć się w błocie. Nie przekonywali nikogo, by się do nich przyłączyć. Przyszli ukraść nasze pieniądze, pobić nas, zmuszać kobiety do małżeństw - wspomina Abu Dżabir. Gdy terroryści z Daesh (arabskie określenie tzw. Państwa Islamskiego) ponownie pojawiali się w obozie, mieszkańcy uciekali do meczetu. Tamci wchodzili do namiotów, rabowali i opuszczali obozowisko.
Abu Dżabir jest jednym z ponad 300 mieszkańców namiotowiska syryjskich uchodźców w Arsalu. Region leży w górach. Z drogi widać obóz Abu Dżabira. Dalej budynki, droga, kolejny obóz na zboczu, wyżej trochę śniegu, następne dwa obozy widać w dolinie obok. Kolejne giną we mgle. W sumie jest ich ponad 160. Syryjczycy uciekli tu z powodu wojny. Liczyli, że - choć muszą opuścić swoje domy - to przynajmniej będą bezpieczni. Arsal jest enklawą sunnitów w regionie Libanu zdominowanym przez szyitów, w dużej mierze popierających Hezbollah. Między innymi dlatego właśnie tam osiadły dziesiątki tysięcy uciekinierów z Syrii - sunnitów.
W 2014 roku region został częściowo opanowany przez terrorystów z Daesh i Dżabhat an-Nusry (czyli syryjskiej al-Kaidy), którzy przeszli przez granicę z Syrii. Dopiero dwa i pół roku temu zostali pokonani przez libańską armię i Hezbollah, a władze odzyskały kontrolę nad terytorium i granicą. Ale uchodźcy wciąż mierzą się z groźną, górską pogodą, napięcia między nimi a Libańczykami narastają, a perspektywa powrotu pozostaje odległa.
W Libanie nie ma wielkich obozów dla uchodźców, takich jak te w Jordanii. Jednak niektóre nieformalne obozowiska w Arsalu liczą nawet ok. 100 namiotów Fot. Patryk Strzałkowski
- Walki zaczęły się od porwania grupy żołnierzy libańskiej armii. Wojsko postanowiło odbić swoich. Wtedy komórka Daesh dostała wsparcie z drugiej strony granicy - wspomina w rozmowie z Gazeta.pl mieszkaniec Libanu. Bitwa o Arsal wybuchła w 2014 roku. Terroryści zajęli samo miasto na krótko. Jednak po zwycięstwie armii wycofali się w góry i tam pozostali na najbliższe lata. W międzyczasie dwie frakcje islamistów walczyły ze sobą, dopóki nie zostały pokonane przez siły libańskie. Pomiędzy tym wszystkim utknęli uchodźcy.
Dżihadyści stracili kontrolę nad regionem, ale nie udało się ich pozbyć całkowicie. W libańskich mediach regularnie ukazują się informacje o zatrzymaniu sympatyków Daesh w Arsalu lub udaremnieniu planowanego przez nich ataku. Na ulicach wciąż można zobaczyć pojedyncze graffiti z symbolami tzw. Państwa Islamskiego. Czas terroru jest żywy w pamięci libańskich i syryjskich mieszkańców.
W Arsalu można wciąż zobaczyć pojedyncze graffiti z symbolem Daesh Fot. Patryk Strzałkowski
Ali Ruimi wspomina, że wejście Daesh jeszcze pogorszyło warunki życia uchodźców. - To oni zniszczyli Syrię. Gdy przybyliśmy do Arsal, nie było tu terrorystów. Nagle Daesh pojawiło się, by ponownie zniszczyć nasze życie. Zakłócić pokój, jaki tu panował - mówi 43-letni Syryjczyk. - Bojownicy Daesh podłożyli bombę na drodze w pobliżu obozu. Ludzie poszli zapytać ich: jak możecie, obok żyją nasze rodziny, nasze dzieci. Oni mieli to gdzieś - opowiada i wspomina, że terroryści zagrażali nie tylko ich bezpieczeństwu, ale też dobremu imieniu Syryjczyków. Bali się, że uchodźcy zostaną obwinieni za zamachy.
Daesh wysadziło samochód libańskiej armii. W okolicy zaczęły się walki między nimi a wojskiem. Tylko w naszym obozie pięć osób zostało rannych. Stale się baliśmy - Ali wskazuje na ściany z folii i desek, i mówi: - To żadne schronienie przed kulami.
Abu Dżabir mieszka w tym samym obozowisku. Nazywa przybycie islamistów “katastrofą”. - Zero wolności. Kontrolowali wszystko. Nie można było ruszyć się bez ich zgody. Nie mogłem spać ze strachu - opowiada 60-latek. - Bojownicy Daesh zatrzymali mnie na 17 dni. Ukradli wszystkie moje pieniądze.
Tak samo zagrożeni byli Libańczycy. - Po zmroku nie można było wychodzić. Po 19 nie zobaczyłbyś nikogo na ulicy - wspomina młody mieszkaniec Arsalu. Uchodźcy, z którymi rozmawiałem, częściowo winią syryjski reżim za wzrost siły Daesh. Powtarzają, że to "karta", którą gra Baszar Al-Asad, a Państwo Islamskie "zniszczyło opinię o wierze muzułmańskiej" i "prawdziwej syryjskiej rewolucji".
W czasie walk uchodźcy byli zupełnie odcięci od pomocy humanitarnej. To oznaczało, że ich sytuacja była gorsza od i tak trudnego życia Syryjczyków w pozostałych częściach Libanu. Wojna spowodowała też, że ucierpiał handel - oraz przemyt - między Syrią a Libanem. Rolnicy nie mogli dostać się do swoich upraw. Pomimo pokonania dżihadystów, do dziś cały region jest otoczony przez armię. Kilka tysięcy żołnierzy obsadza punkty kontrolne drogach prowadzących do Arsalu i pilnuje granicy. Dostęp dla organizacji pomocowych i w ogóle obcokrajowców pozostaje bardzo utrudniony.
Pracownik fundacji PCPM oraz Abu Dżabir, lider jednego z obozowisk w Arsalu Fot. Patryk Strzałkowski
Po pokonaniu islamistów uchodźcy poczuli się bezpieczniej. Jednak wiele problemów nie zniknęło. Z kilku powodów życie Syryjczyków w Arsalu jest jeszcze trudniejsze, niż w reszcie kraju.
Liban ma największy odsetek uchodźców w stosunku do liczby obywateli: na ponad cztery miliony Libańczyków jest 1-1,5 mln Syryjczyków (niecały milion uchodźców jest zarejestrowanych, ale liczba o połowę wyższa bywa podawana jako ta rzeczywista. Arsal liczy 35 tys. mieszkańców. Według oficjalnych danych uchodźców jest dokładnie drugie tyle. I tu prawdziwa liczba jest prawdopodobnie wyższa (mówi się o 50 tys.). Mieszkańcy wspominają, że początkowo przybysze spali gdzie popadnie, nawet na ulicach. Teraz stosunki pozostają napięte. Libańczykom od wybuchu wojny także żyje się trudniej. Jest mniej pracy, mniej pieniędzy, niektórzy sami wyjechali do innych części kraju.
Więcej o relacjach między Libańczykami a Syryjczykami przeczytasz w naszej kolejnej korespondencji.
Sklep obok jednego z obozów uchodźców w Arsalu Fot. Patryk Strzałkowski
Coraz trudniejsza do zniesienia - mówią uchodźcy - staje się też pogoda. Arsal to surowy, górski region. Na zboczach nie widać prawie żadnych drzew. Są brązowe skały i brązowa ziemia. Zimą błoto i śnieg. Latem kurz i spiekota. Większość obozów znajduje się powyżej 1200 m.n.p.m. Gdy byłem tam w lutym, zaspy pozostały już tylko na szczytach. Ale jeszcze dwa tygodnie wcześniej śnieżyca zasypała także dolinę. Zasypał gruntowe drogi, libańskie domy i syryjskie namioty, większość akurat tak wysoka, by stanąć wyprostowanym, filary z listewek, ściany z folii, czasem kawałek styropianu, czasem worek po ziarnach, czasem płachta z logo UNHCR lub Polska Pomoc.
Organizacje alarmowały: tysiące ludzi jest zagrożonych utratą schronienia. Lokalni aktywiści wrzucali w mediach społecznościowych filmiki, na których uchodźcy nocą, w klapkach, odśnieżali namioty.
Córka Alego, 10-letnia Zouri, mówi, że woli zimę od lata. Lubi bawić się w śniegu i chętnie pokazuje na telefonie rodziców zdjęcia bałwanów, które lepili po śnieżycy. Ale dla dorosłych to ciągły stres. - Gdy pada śnieg, boimy się, że namiot zawali się pod jego ciężarem i runie na nich. Zdarza się, że ktoś nie odśnieży dachu na czas i namiot zapada się.
Abu Dżabir był jednym z uchodźców, którzy otrzymali od Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej pakiet przygotowania do zimy. W ramach dofinansowanego przez polski rząd projektu takie wsparcie dostało 1700 rodzin.
Mężczyzna przebudował swój namiot, nie wiemy, w jakim stanie był wcześniej. Ale nawet z nową folią i stelażem to wciąż liche schronienie. Po nocnej ulewie w przedsionku namiotu została kałuża. Dywan w izbie mieszkalnej jest zimny i mokry. - Wyschnie dopiero latem, kiedy będziemy mogli go wysuszyć na słońcu - mówi Syryjczyk. Do maja będą zmagać się z wilgocią, a w kolejnych miesiącach - z upałem. - Zdążyliśmy już się przyzwyczaić, ale w tym roku było gorzej.
Nie tylko śnieżyce, ale też wichury stają się coraz groźniejsze. Uchodźcy muszą stale pracować na zabezpieczeniem namiotów: wylewać wodę, zrzucać śnieg z dachów, okładać je starymi oponami i workami z piaskiem, by nie zmiótł ich wiatr.
W innym obozie do namiotu zaprasza nas Jahja. Gdy opuścił do w Syrii, pożyczył 500 dolarów i zbudował nowy dom, z folii, blachy, z betonową podłogą. Nie oddał całej kwoty, teraz zapożycza się dalej. Dom trzeba naprawiać po każdej zimie. Co sezon - kilkaset dolarów na nowe materiały. Żyją tak od czterech lat. - Nic się nie zmienia - mówi jego żona.
Wnętrze jednego z namiotów w obozie uchodźców w Arsalu Fot. Patryk Strzałkowski
- Czuję, że jestem w depresji - Jahja ma na myśli swoje odczucia, nie medyczną diagnozę. Na nią nie ma też szans, lekarzy brakuje, na lekarzy brakuje pieniędzy, trzeba wybierać między czynszem a lekami, trudno, by ktoś choćby myślał o psychologu. Nikt nie wie, ilu uchodźców ma depresję, ilu zespół stresu pourazowego, kto chorobę przywiózł ze sobą, kto się jej nabawił w beznadziei namiotów.
- Życie to tylko trudności. Co robię? Całe dnie w namiocie. Nic do roboty. Dzieci straciły szansę na przyszłość, edukacja została przerwana - mówi Jahja. Jak zdecydowana większość uchodźców w Aralu i w ogóle w Libanie, chciałby wrócić do Syrii, ale nie widzi na to szans w najbliższej przyszłości.
W 2018 roku niewielkie grupy z Arsalu wróciły do Syrii. W akcję powrotów włączył się Hezbollah, którego wojskowe skrzydło walczy dla Baszara Al-Asada. Także Rosja, kolejny sojusznik syryjskiego dyktatora, zachęcała do powrotów. Część libańskich polityków mówi, że nadszedł na to czas. Rośnie presja na uchodźców. Jednak międzynarodowe agencje (w tym UNHCR), libański minister ds. uchodźców i wreszcie sami Syryjczycy, z którymi rozmawiałem, nie wierzą, że w kraju jest bezpiecznie. Lub że mają w ogóle do czego wracać.
Ostatnie wspomnienia z Syrii często są dla nich traumatyczne. Ali mówi:
Był ramadan. Wychodziliśmy ze znajomymi na zewnątrz zjeść iftar (pierwszy posiłek, spożywany przez muzułmanów po zachodzie słońca w okresie postu - red.). Jednego wieczoru w drodze powrotnej usłyszałem samolot. Próbowałem go wypatrzyć. Nagle zauważyłem, jak wystrzeliwuje rakietę. Przeraziłem się: uderzy w nasz dom. Pobiegłem tam. Włączyłem telewizor, głośność na cały regulator, by dzieci nie słyszały wybuchów. Siedzieliśmy w kącie czekając, czy bomby uderzą w nasz dom, czy jednak nie. Po tym zdecydowałem: musimy uciec
Dlaczego nie wraca? Mówi, jak wielu, że po powrocie został by przymusowo wcielony do wojska, choć Syryjczycy w jego wieku nie są objęci poborem. - Nie ufamy reżimowi. Rosjanom też nie ufamy - mówi i wspomina o złamanych obietnicach bezpieczeństwa dla powracających. - Prędzej zaufamy Dżibuti, niż Rosji. Na powrót zdecydowałby się, gdyby to ONZ lub Unia Europejska gwarantowała mu bezpieczeństwo.
Podobnie mówi Abu Dżabir. - Chciałbym móc wrócić do Syrii, w której nie ma obecnego reżimu. Tak długo, jak rządzi Asad, nie będę mógł wrócić. Nie będę czuł się bezpiecznie, nie ufam ani tej władzy, ani Rosjanom. Nie uwierzę w zapewniania, że uchodźcy po powrocie będą bezpieczni - mówi - Nie ufam też temu, co mówią w syryjskich mediach. Oni tylko kłamią.
60-latek, któremu niedawno urodził się syn, stracił dwoje dorosłych dzieci w Syrii. - Bombardowanie - odpowiada jednym słowem zapytany o to, co się z nimi stało.
Przed wojną prowadził swój interes. - Teraz nic nie posiadam. Nie mam żadnej pracy. Straciłem dwoje dzieci. Straciłem dom. Straciłem pracę. Nie przeszło mi przez myśl, że po tylu latach życia będę musiał mieszkać w namiocie. Jedyne, czego chcę, to mieć co zjeść. A jem tylko chleb i herbatę. - mówi. Nie lubi jednak “siedzieć i nic nie robić”. Dlatego - tłumaczy - zgodził się zostać szawiszem, czyli liderem obozu. Pośredniczy w kontaktach między Syryjczykami a władzami i organizacjami pomocowymi. - Lubię, w imię Boże, pomagać innym. Wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji - wyjaśnia. I nie wierzy, by ta sytuacja wkrótce mogła się poprawić.
- Wszyscy uchodźcy chcieliby wrócić do Syrii. I chcielibyśmy, by Europa nam w tym pomogła. Ale nikogo już nie obchodzą syryjscy cywile - mówi Abu Dżabir.
Obozowiska w Arsalu Fot. Patryk Strzałkowski
Wizyta Gazeta.pl w Libanie była finansowana w ramach dotacji MSZ na projekt realizowany przez PCPM w Libanie.
Projekt "Przygotowanie obozowisk namiotowych w północnym Libanie do warunków zimowych oraz poprawa dostępu do edukacji i ochrony zdrowa dla uchodźców syryjskich" realizuje Fundacja PCPM przy wsparciu finansowym przekazanym za pośrednictwem rządu RP w ramach programu Polska Pomoc.