Premier Australii Scott Morrison poinformował, że w powodziach, które nawiedziły stan Queensland w Australii, mogły zginąć setki tysięcy sztuk bydła. W ostatnim tygodniu kraj zmagał się z ulewnymi opadami - w ciągu siedmiu dni spadło tyle deszczu, ile zazwyczaj pojawia się tutaj w skali roku.
Świadkowie powodzi mówili, że była ona jak morze w środku lądu: pod wodą znalazło się aż 20 mln hektarów ziemi. Woda miejscami miała nawet 2 metry głębokości.
Jak podaje The Independent, z pierwszych szacunków wynika, że niedawne powodzie zabiły 300 tys. krów. Oznacza to straty w wysokości nawet 300 mln dol. australijskich. Premier stanu Queensland Annastacia Palaszczuk określiła te tragedię jako „morze martwego bydła”. Powódź zabiła kilkaset tysięcy krów w ciągu niecałych 48 godzin.
W wywiadzie dla ABC News rolnik Robert Chaplain stwierdził, że ma „szczęście” - w wyniku powodzi stracił połowę swojej hodowli. Jego sąsiedzi stracili nawet 100 proc. pierwotnego stanu bydła. Poza utratą hodowli rolnicy mierzą się też ze zniszczeniami domów, stajni i infrastruktury. Ocalałym zwierzętom próbują pomóc rolnicy z innych stanów - organizują transporty z sianem i paszą.
Jak zapowiedział premier Australii rolnicy mogą liczyć na odszkodowania, których pula ze względu na tragiczną w skutkach powódź, została podwyższona do 100 mln dolarów.
Każdy rolnik ma szansę otrzymać od 25 do 75 tysięcy dolarów australijskich rekompensaty. W stanie Queensland hodowanych było około 11 milionów sztuk bydła, co stanowi połowę australijskich zasobów