Afera wyszła na jaw już w 2016 roku, ale dopiero teraz informacje o niej rozniosła się poza Ugandę. Stało się tak za sprawą kolejnego zwrotu w procesie łącznie trójki oskarżonych. Sprawa dotarła już do Sądu Najwyższego w Kampali (stolica Ugandy), który kazał wstrzymać postępowanie przed sądem wojskowym.
Sąd Najwyższy będzie teraz rozważał, czy wspomniana szefowa kadr może być sądzona przez sąd wojskowy, choć jest cywilem.
Kobieta jest jedną z dwójki głównych oskarżonych. Wraz z wysokiej rangi oficerem ugandyjskiego lotnictwa wymyśliła schemat korupcyjny, w ramach którego stworzyli fałszywego rosyjskiego instruktora imieniem Walerij Ketrisk. Według dokumentów, od 2005 roku przebywał on w Ugandzie i szkolił ugandyjskich pilotów śmigłowców Mi-17 i Mi-24.
Regularnie otrzymywał za to pensję w dolarach a do tego roczne dodatki. Pieniądze trafiały na konto w ugandyjskiej filii brytyjskiego banku Barclays. Potem wędrowały dalej, aż trafiły na konta oskarżonych. W proceder była też zaangażowana żona oficera, która również trafiła przed sąd.
Przez łącznie 11 lat wirtualny Rosjanin otrzymał za swoją "pracę" łącznie 618 tysięcy dolarów pensji oraz 120 tysięcy dolarów dodatków.
Rosyjscy piloci-instruktorzy w Ugandzie to nic niezwykłego. To położone w centrum Afryki państwo, zmagające się z powszechnym ubóstwem, inwestuje znaczne pieniądze w wojsko.
Posiada między innymi osiem nowoczesnych myśliwców Su-30 (i 4 dodatkowe zamówione), na które wydano znaczną część szczupłych rezerw finansowych banku centralnego. Wywołało to falę krytyki oraz gwałtowną utratę wartości przez ugandyjskiego szylinga. Autorytarne władze tym się jednak nie przejęły. Nie przejmują się też pytaniami o to, po co taki sprzęt wojsku, skoro żadne sąsiednie państwo nie ma porównywalnego. Sąsiednia Kenia posiada jedynie zabytkowe amerykańskie F-5.
Ugandyjskie lotnictwo ma też na stanie kilkanaście stosunkowo nowych Mi-17 i Mi-24. Pilotów tych maszyn muszą po części szkolić Rosjanie, gdyż Uganda nie ma odpowiednio przygotowanych swoich instruktorów. Zajmują się więc tym emerytowani rosyjscy piloci, dorabiający sobie do wczesnej wojskowej emerytury.
Niczym niezwykłym nie jest też wirtualny żołnierz, choć zazwyczaj podobne przekręty są robione na znacznie mniejszą skalę. Według różnych szacunków w ostatnich dekadach ugandyjskie wojsko miało nawet do kilkunastu tysięcy "żołnierzy-duchów". Proceder polega na tym, że dowódcy niższego szczebla utrzymują na liście podwładnych fałszywe osoby i inkasują ich żołd. Zyskiem dzielą się ze swoimi przełożonymi, którzy przymykają na to oko.