W regionie Tasman w Nowej Zelandii z powodu ogromnych pożarów ogłoszono stan wyjątkowy. Dotychczas żywioł pochłonął ok. 700 hektarów buszu i spłonęło kilka budynków.
Mieszkańcy miasta Wakefield musieli opuścić swoje domy. Ewakuowanych zostało ponad trzy tysiące osób. Na szczęście póki co strażakom udało się ugasić pożary w zagrożonych miejscowościach. Większość osób, które musiały się ewakuować, wróciła w poniedziałek do domów.
- Dobrze jest mieć dom, do którego możemy wrócić - powiedział Jeff Wray, który wraz z żoną musiał opuścić Wakefield.
Władze przyznają, że jeden z pożarów, którego centrum znajduje się 30 kilometrów na południe od miasta Nelson, nie został jeszcze opanowany. Strażakom może to zająć jeszcze tygodnie, a może nawet miesiące.
- Jest to niezwykle wymagające fizycznie - mówił Justin Gilmore, strażak ochotnik z północnego North Canterbury. Meteorolodzy nie przewidują opadów deszczu w ciągu nadchodzących dni.
Władze regionu Selwyn podkreśliły, że z uwagi na zmienne wiatry nie da się przewidzieć, w którym kierunku będzie rozprzestrzeniać się ogień, co utrudnia akcję gaśniczą. Obszar ten zamieszkuje łącznie ok. 400 tys. ludzi.
Grant Pearce, naukowiec badający pożary w Nowej Zelandii, powiedział w rozmowie z portalem NZ Herald, że te pożary są jednymi z największych pożarów lasów od 1946 roku.