Do pobicia policjanta przez byłego dwukrotnego mistrza Francji w boksie w wadze półciężkiej doszło w weekend podczas ósmego już protestu "żółtych kamizelek" w Paryżu. W poniedziałek bokser sam oddał się w ręce policji, jednak zanim to zrobił opublikował w mediach społecznościowych film, w którym wyjaśnił swoje zachowanie.
Mierzący 192 cm Christophe Dettinger tłumaczył swój atak na policjanta na moście w Paryżu tym, że jego bliscy zostali zaatakowani gazem.
Ja, moja żona i przyjaciele zostaliśmy zaatakowani gazem i w pewnym momencie mój gniew przejął nade mną kontrolę. Wiem, postąpiłem źle, ale działałem w obranie własnej
- powiedział. Dettinger tłumaczył, że jest po stronie "żółtych kamizelek", gdyż jego zdaniem władze nie są w stanie wysłuchać ludzi. Były bokser podkreślił, że jest zwykłym człowiekiem, który próbuje wiązać koniec z końcem, a protestuje "dla przyszłości swoich dzieci".
Christophe Dettinger tłumaczył, że nie jest ani prawicowym, ani lewicowym ekstremistą, ale kochającym ojczyznę Francuzem, z czego jest dumny. Dodał, że gniew, który w sobie nosi, spowodowały działania polityków i postępowanie służb w stosunku do protestujących.
Francuski minister spraw wewnętrznych Christophe Castaner określił atak boksera na policjanta mianem "tchórzliwego i nie do zaakceptowania".
Castaner zwracając się do sił porządkowych przypomniał o wciąż aktualnym zagrożeniu terrorystycznym. Szef francuskiego MSW podkreślił, że respektuje prawo do demonstrowania, ale sprzeciwia się przemocy. Jego zdaniem protestujący co weekend od listopada, korzystając z prawa do wyrażania swojego niezadowolenia, coraz bardziej uciekają się do przemocy. Zapowiedział, że rząd "ultra przemocy przeciwstawi się ultra stanowczością. Taką, która chroni Francuzów".
Christophe Castaner uzasadniał, że zastosowanie siły przez funkcjonariuszy w - jak ujął - walce z przemocą, jest czasami niezbędne. Wezwał jednak, by jej nie nadużywać.
Minister zaapelował do różnych służb - od policji, żandarmerii i strażaków po pracowników pogotowia ratunkowego o lepszą koordynację swoich poczynań, by w trudnych sytuacjach wymagających natychmiastowej akcji móc razem skutecznie działać.
W wyniku ostatnich wszczęto dochodzenie także w innej sprawie: pobicia przez byłego członka służb specjalnych i komisarza policji człowieka zatrzymanego i okrążonego przez służby porządkowe.
Tymczasem premier Francji Edouard Philippe zapowiedział zmiany w prawie dotyczącym udziału w nielegalnych demonstracjach. Wśród zmian jest wprowadzenie kar finansowych oraz zmiana kwalifikacji uczestnictwa w nielegalnym zgromadzeniu.
- Zostanie przyjęte nowe prawo, które będzie karać osoby nierespektujące obowiązku zgłaszania demonstracji i tych, którzy będą uczestniczyć w niezgłoszonych oficjalnie manifestacjach. Dziś jest to wykroczeniem, jutro będzie przestępstwem. Bardzo poważnie zostanie potraktowana odpowiedzialność cywilna osoby łamiącej prawo. Poniesie ona za to odpowiedzialność finansową - powiedział Edouard Philippe w wywiadzie dla francuskiej telewizji.
Przedstawiciel "żółtych kamizelki" od 17 listopada protestują w całej Francji przeciw rosnącym kosztom utrzymania. Członkowie nieformalnego ruchu początkowo domagali się rezygnacji z planowanej na 1 stycznia podwyżki podatków od paliwa. Po tym, jak rząd się z niej wycofał, żądają podniesienia wysokości płac, emerytur i zasiłków dla bezrobotnych, zgłaszają też postulaty polityczne, w tym ustąpienia prezydenta Emmanuela Macrona.
Od początku demonstracji w wyniku wypadków w pobliżu organizowanych przez "żółte kamizelki" blokad dróg zginęło 10 osób. Półtora tysiąca protestujących zostało rannych, w tym 50 poważne.