30 lat temu, tak jak dzisiaj, mieszkańcy Lockerbie szykowali się do świąt. Był już wieczór i dawno zapadła ciemność. Większość siedziała w domach, wiele osób oglądało popularny wówczas program "This is Your Life", w którym prowadzący zaskakiwał wybraną osobę, zazwyczaj znanego celebrytę i odbywał z nim wspominkową podróż przez jego życie.
Czytaj także: MiG-29 znów lata. MON musi jednak podjąć decyzję o nowych maszynach, bo mogą być następne katastrofy
Niedługo po godzinie 19 dźwięk z telewizorów zaczął zagłuszać narastający hałas dochodzący z nieba. Jedni wspominali to jako grzmot burzy, który jednak nie cichł z czasem, ale robił się coraz głośniejszy. Inni myśleli, że nadlatuje wojskowy odrzutowiec. W ciągu kilku sekund huk zrobił się ogłuszający i nastąpiła potężna eksplozja, która wstrząsnęła całą okolicą. Sejsmografy zarejestrowały trzęsienie ziemi o sile 1,4 w skali Richtera.
Nad Lockerbie wystrzeliły płomienie wysokie na kilkadziesiąt metrów, a na całą okolicę spadał deszcz szczątków. Wśród nich byli ludzie. Ich zwłoki znajdowano w całej okolicy. - Ciała leżały na moim żywopłocie, leżały przed moimi oknami. Były wszędzie. Na zawsze wryła mi się w pamięć ta dziewczyna, która wisiała na żywopłocie. Miała na sobie taki niebieski sweterek - mówił po latach BBC Peter Giesecke, który w momencie katastrofy miał 35 lat.
Efekty wybuchu bomby. Fragment raportu śledczych pokazujący proces rozpadnięcia się B747 Fot. AAIB
Tego dnia, 21 grudnia 1988 roku, zginęło łącznie 270 osób. 259 pasażerów i członków załogi boeinga 747 amerykańskiej linii Pan Am lecącego z Londynu do Nowego Jorku oraz 11 mieszkańców Lockerbie. Najprawdopodobniej nikt z nich nie zdążył się zorientować, co się dzieje. Ludzie w samolocie w wyniku gwałtownej dekompresji szybko stracili przytomność. Ci na ziemi, mogli usłyszeć tylko niezrozumiały huk narastający nad ich domami.
Przyczyną katastrofy była bomba w przednim luku bagażowym. Eksplodowała o godzinie 19.02, kiedy maszyna była na wysokości 9,5 kilometra i leciała z prędkością 580 km/h. Samolot wznosił się powoli na wysokość przelotową i załoga szykowała się do rozpoczęcia lotu nad oceanem. W kabinie pasażerskiej stewardessy przygotowywały się do wydania kolacji.
Wywołana wybuchem fala uderzeniowa zdewastowała całą przednią część kadłuba. Jednocześnie doszło do gwałtownej dekompresji, kiedy powietrze o podwyższonym ciśnieniu zaczęło się wydostawać przez powstałe szczeliny. Zniszczeń dopełniło powietrze opływające kadłub z prędkością 580 km/h. Cały odcinek maszyny za kokpitem do przedniego skrzydła praktycznie rozpadł się w ciągu dwóch sekund. Kolejny utrzymywał się na wąskich pasach metalu wokół okien i podłodze kabiny pasażerskiej. Potem pędzące powietrze odgięło dziób w bok i do góry, po czym się oderwało.
Okaleczona reszta maszyny natychmiast weszła w ostre nurkowanie. Po chwili spadała już pionowo w dół, przy ciągle pracujących na wysokich obrotach silnikach i rozpadała się dalej. 46 sekund po wybuchu bomby centralna część maszyny z wielkim impetem uderzyła w ziemię.
Kolejne fazy rozpadania się B747. Cały pokazany tu proces zajął mniej niż trzy sekundy Fot. AAIB
Najbardziej znane zdjęcie szczątków B747 zniszczonego nad Lockerbie to fragment dziobowej części z kokpitem, leżący na polu kilka kilometrów od miasteczka. Wygląda zaskakująco dobrze, jak na upadek z ponad dziewięciu kilometrów. Cała reszta oderwanej przedniej części maszyny leżała jednak rozrzucona po okolicy w drobnych kawałkach.
Główna część maszyny uderzyła prosto w Lockerbie. Spadła na gęsto zabudowane domki jednorodzinne przy drodze Sherwood Crescent. Energia uderzenia była tak duża, że w miejscu uderzenia powstał wielki lej a jedynym śladem samolotu były jego drobne części rozrzucone po okolicy. 91 ton paliwa stanęło w ogniu. Cała okolica wyglądała jak po upadku bomby. To tam zginęła większość osób zabitych na ziemi.
W innych częściach miasteczka spadły skrzydła, silniki i ogon. Wokół nich leciała z nieba masa mniejszych szczątek. Spadały też ciała, które najbardziej utkwiły mieszkańcom miasteczka w pamięci. Było ich tak wiele, że lokalna kostnica szybko się zapełniła. Znoszono je więc na kryte lodowisko.
Katastrofa wstrząsnęła światem zachodnim. Zdjęcia fragmentów wraku trafiły na okładki wszystkich gazet. Powtarzało się pytanie: co się stało?
Śledczy odpowiedzieli na nie bardzo szybko. W ciągu tygodnia ustalono, że na pokładzie B747 doszło do eksplozji bomby. Jednoznacznie wskazywała na to wstępna analiza szczątków, które zbierano metodycznie z całej okolicy Lockerbie. Większe fragmenty kadłuba osadzono na specjalnym rusztowaniu, dokonując rekonstrukcji przedniej części maszyny w regionie, gdzie nastąpiła eksplozja. Dzięki temu śledczy bardzo precyzyjnie ustalili mechanizm zniszczenia B747.
Przednia część kadłuba zrekonstruowana przez śledczych Fot. AAiD
Następne było pytanie: kto i dlaczego? Odpowiedź na nie okazała się znacznie trudniejsza. Do dzisiaj nie jest to do końca jasne. Wśród szczątków śledczy szybko zidentyfikowali resztki walizki, która nosiła ślady rozerwania od wewnątrz przez eksplozję. Przeanalizowano obecne na niej ślady materiału wybuchowego i resztki jej zawartości. Znaleziono ślady semtexu wyprodukowanego w Czechosłowacji, ubrania z Malty i fragmenty magnetofonu Toshiba oraz szwajcarskiej części elektronicznej, która mogła być elementem zapalnika.
Pierwsze podejrzenia padły na palestyńskich terrorystów, którzy mieli długą historię zamachów na samoloty, a w kryjówce jednego z nich na terenie RFN znaleziono identyczny magnetofon Toshiba z bombą w środku. Z czasem śledczy nabrali jednak przekonania, że winni są Libijczycy. W 1990 roku demokratyczny rząd Czechosłowacji ujawnił, że za rządów komunistów dostarczano duże partie semtexu do Libii. Szwajcarska część elektroniczna też miała zostać sprzedana do Libii (choć po latach okazało się, że śledczy manipulowali w tej sprawie, a jeden ze Szwajcarów kłamał w sądzie). Zlokalizowano też sklep na Malcie, z którego pochodziły ubrania. Jego właściciel twierdził, że sprzedał je dwa tygodnie przed zamachem "mężczyźnie o libijskim wyglądzie".
Po trzech latach śledztwa oficjalnie oskarżono o zamach oficera libijskiego wywiadu Abdelbaseta al-Megrahiego i Lamina Khalifaha Fhimaha, szefa przedstawicielstwa libijskich linii lotniczych na Malcie. Dzięki sankcjom i presji dyplomatycznej na Libię, jej dyktator, Muammar Kaddafi, wydał obu w 1999 roku. W 2001 roku szkocki sąd skazał al-Megrahiego na dożywocie i uniewinnił Fhimaha. Podczas procesu wyszło na jaw wiele nieprawidłowości w śledztwie i wyrok budził duże kontrowersje. Ostatecznie Libijczyk spędził w więzieniu tylko dziesięć lat (wliczając areszt na czas procesu). W 2009 roku zwolniono go z powodów humanitarnych - chorował na raka prostaty. Zmarł w Libii w 2012 roku.
Al-Megrahi nigdy nie przyznał się. Zrobił to jednak w 2003 roku Kaddafi w liście wysłanym do ONZ. Wziął odpowiedzialność za zamach i wypłacił rekompensaty rodzinom ofiar. Nie padło jednak słowo przepraszam, nie było skruchy, nie było wyjaśnień. Nie jest pewne - dlaczego 30 lat temu musiało zginąć 270 Bogu ducha winnych osób?
Prawdopodobnie był to akt osobistej zemsty Kaddafiego, który był wściekły na USA za dwa incydenty nad Zatoką Syrty w 1986 roku (w ich trakcie lotnictwo USA strąciło libijskie maszyny i dokonało nalotu na Libię) oraz wsparcie wojska Czadu w 1987 roku, które dzięki informacjom wywiadowczym od Amerykanów zdołało zadać ciężkie straty Libijczykom i zmusić ich do zakończenia wojny. Ekscentryczny, impulsywny i bezwzględny libijski dyktator na pewno nie zapomniał takich ciosów, a nie mając wielu możliwości odwetu, najpewniej sięgnął po terroryzm.