Amerykańska reporterka Alexandra Pelosi pojechała z kamerą do miasteczek, które głosowały na Donalda Trumpa. Dokument „Na zewnątrz bańki” - przez część Demokratów nazywany „z kamerą wśród zwierząt” - ma wstrząsającą scenę. W miasteczku Port Arthur na tle wielkiej rafinerii (przerabia ponad milion baryłek ropy dziennie) wypowiada się właścicielka lokalnego baru Judy Nichols. Kominy rafinerii dymią tak, że nieba nie widać, więc reporterka zauważa: „Zakłady takie jak ten powodują globalne ocieplenie”. Na co Nichols odpowiada: „To ty tak uważasz, ale to nie znaczy, że to prawda. Czy nasze zakłady wyglądają, jakby zanieczyszczały środowisko? Spójrz w niebo, uwierz własnym oczom. Czy powietrze śmierdzi? Czuć tylko lekki zapach siarki”.
Alexandra Pelosi jest córką Nancy Pelosi, jednej z wpływowych Demokratek w amerykańskim kongresie. Córka próbuje przy pomocy filmu coś ważnego powiedzieć matce i jej politycznemu otoczeniu. Ten komunikat może brzmieć: „Tak myślą zwykli ludzie i być może to nasza wina”.
Obrońcy klimatu na wszelkie wypowiedzi kwestionujące globalne ocieplenie reagują złością albo drwinami. Trudno się dziwić. Globalne ocieplenie nie jest „niesprawdzoną teorią”, obecnie nie istnieje żaden instytut, uniwersytet, towarzystwo naukowe, które by ten mechanizm kwestionowało. Tak więc ludzie tacy jak Nichols - tkwiący w zaprzeczeniu nawet wtedy, gdy kominy dymią pod ich oknami, a wokół czuć „lekki zapach siarki” - wydają się bandą półgłówków. Groźnych półgłówków. Bo przecież amerykańscy pracownicy rafinerii, polscy górnicy, francuscy kierowcy, którzy kochają diesle - oni wszyscy nie tylko trują i chcą truć nadal, ale też wybierają polityków (jak Trump czy Marine Le Pen), którzy ochronę klimatu mają w nosie. Czy więc „ludzie głupie są”? Czy zostali zarażeni wirusem ignorancji przez prawicowe portale albo telewizję FOX-News? A może są jakieś inne powody, których z kolei my nie widzimy?
Amerykańska biedota i niższa klasa średnia - w filmie Pelosi to te grupy wypowiadają się najczęściej - mają dobre powody, żeby globalne ocieplenie kwestionować, a obrońców klimatu traktować jak niebezpiecznych wichrzycieli. Doświadczenie życiowe tych ludzi - w USA, Polsce, Hiszpanii czy Włoszech - mówi im, że za całą tę imprezę z ratowaniem planety to oni zapłacą najwięcej. Judy Nichols, jej rodzina, wszyscy jej znajomi oraz znajomi znajomych na własne oczy widzieli, jak przez ostatnie dekady znikały stabilne miejsca pracy w przemyśle. Gdy ekipa Obamy chwaliła się, że w miejsce upadającego przemysłu powstały trzy miliony nowych posad, traktowali to jako ordynarną propagandę i oszustwo. Nowe miejsca pracy pojawiły się głównie w usługach, są płatne siedem dolarów za godzinę (w USA za taką stawkę nie da się wyżyć), nie oferują ani opieki medycznej, ani emerytur. Ten sam proces z różnym natężeniem przebiegał w Europie, również w Polsce. Jaką mieliśmy na to odpowiedź? „Nieuchronne koszty transformacji” (to w Polsce), „nieuchronne koszty globalizacji gospodarki” (to w USA i Europie zachodniej). Ci sami ludzie słyszą teraz, że ochrona klimatu wymaga, aby z ich okolicy zniknęły ostatnie wielkie zakłady. My mówimy „trzeba walczyć z globalnym ociepleniem”, oni słyszą „po raz kolejny stracicie pracę i poczucie bezpieczeństwa”.
W ramach walki o klimat powtarzamy: „musimy się ograniczać”. Mniej konsumować, mniej spalać ropy, nie palić węglem, przesiąść się do samochodów elektrycznych, a za energię, którą zużywamy, płacić dużo więcej. Te apele jak świat długi i szeroki wygłaszają ludzie dobrze sytuowani (naukowcy, politycy, celebryci), słuchaczami natomiast są wszyscy, którzy „żyją nieekologicznie”, palą węglem, jeżdżą kopcącymi dieslami - najczęściej ludzie mniej zamożni. Mamy więc pouczających i pouczanych.
We Francji prezydent Macron chcąc walczyć ze smogiem ogłosił podwyżki akcyzy na paliwo. Spowodowało to wrzenie na francuskiej prowincji, ruch „żółtych kamizelek” zablokował drogi w całym kraju, w Paryżu doszło do walk z policją, zapłonęły barykady. Na argumenty Macrona, że bez ograniczenia emisji spalin światu grozi zagłada, jeden z protestujących odpowiedział: „Człowieku! Co ty pieprzysz?! Ty nam o końcu świata, a my nie wiemy, czy dotrwamy do końca miesiąca!”.
Macron całkiem niechcący wyrządził klimatowi niedźwiedzią przysługę - setki tysięcy Francuzów zostało przekonanych, że w tym całym globalnym ociepleniu chodzi o to, żeby ich wydoić z ostatnich pieniędzy. To naprawdę zastanawiające, że politycy - nawet dysponując niezłym wyczuciem społecznym jak Macron - nie rozpoznają lęków, które drzemią w ich społeczeństwach. Przecież można było przewidzieć, że francuska prowincja tak zareaguje na podwyżkę cen paliw, bo jest pozbawiona transportu publicznego, hydraulik, pielęgniarka czy nauczyciel muszą mieć samochód, żeby dojechać do pracy (ten sam problem mamy w Polsce). Na samochód elektryczny przy obecnych zarobkach większości Francuzów nie stać. Nie trzeba być wróżką, żeby te elementy połączyć i społeczną reakcję przewidzieć.
W Polsce ruchy miejskie i ekolodzy mówią o konieczności zamykania miast dla samochodów. Jest to święta prawda, Warszawa ma obecnie ponad dwa razy więcej aut na tysiąc mieszkańców niż Berlin i po prostu dusi się od spalin. Najczęstszy pomysł to drastyczna podwyżka ceny parkowania w Centrum, żeby zniechęcić ludzi do wjazdu do miasta. Z wściekłością reaguje na niego Piotr Ikonowicz, założyciel Ruchu Sprawiedliwości Społecznej, który spędził całe swoje polityczne życie z wyborcami o niskich zarobkach. Co oznacza bowiem 10 zł za godzinę parkowania? Że prezes banku do Warszawy nadal sobie wjedzie, a nie będzie na to stać hydraulika spod Grójca, który ma fuchy w trzech różnych dzielnicach. Dlaczego projektując rozwiązania, które mają sprzyjać środowisku, tak często zapominamy o podstawowych faktach?
Sporym utrudnieniem jest to, że walkę z ociepleniem klimatu musimy toczyć akurat teraz, w czasach silnych napięć społecznych i kryzysu świata Zachodniego. Nasze społeczeństwa są bardzo podzielone, nie tylko politycznie, ale przede wszystkim psychologicznie. Chodzi o poczucie bezpieczeństwa. Wygrani globalizacji czują się dość pewnie, są obywatelami świata i patrzą w przyszłość z optymizmem. Przegrani - przede wszystkim pracownicy przemysłu i niższa klasa średnia - są niepewni przyszłości, a pytani, czy ich dzieci będą miały lepsze życie, odpowiadają: nie, już w to nie wierzymy. Poczucie bezpieczeństwa straciła też klasa średnia, która w niepokojem parzy w dół drabiny społecznej i boi się upadku po coraz mniej stabilnych szczeblach.
Lęk społeczeństw jest dodatkowo wzmacniany kryzysem państwa opiekuńczego. Dotąd mieszkaniec stabilnego Zachodu mógł wierzyć, że jeśli nawet coś w życiu mu się nie powiedzie, spadnie w miękką siatkę bezpieczeństwa. Teraz zadłużone państwa coraz częściej oszczędzają na usługach publicznych (tak było przez ostatnią dekadę we Francji), a społeczeństwa nieustannie słyszą, że na dotychczasowy poziom edukacji i emerytur budżetów już nie stać. Ludzie niespokojni o własne tu i teraz, mniej chętnie będą się przejmować tym, co się wydarzy z klimatem za lat 50.
Nie wygramy walki o klimat, jeśli w debacie na ten temat będziemy pomijać rzecz podstawową: za globalne ocieplenie odpowiadają bogaci. Bogate państwa, bogate firmy, bogaci obywatele. Amerykański menedżer, który dwadzieścia razy w roku oblatuje samolotem spółki-córki swojej korporacji, zostawia większy „ślad węglowy” niż Polak palący w piecu śmieciami, czy Francuz dojeżdżający do pracy dieslem. Smrodzącego Polaka pokazujemy palcem (i słusznie), ale nie słychać apeli, żeby korporacje organizowały więcej telekonferencji, a mniej „zjazdów motywacyjnych” na Wyspach Kanaryjskich. Kiedy podobny postulat zgłosił Maciej Gdula (w wywiadzie dla „Wyborczej” zaproponował limit na podróżne lotnicze, aby każdy miał do wylatania w roku 15 tys. km), odbył się publiczny lincz. „Jak to? Toż to komunizm! Chcą nam zabrać swobodę latania”. Te same osoby, które bronią w internecie swojego prawa do nieograniczonych podróży samolotem, ze zgrozą wypowiadają się o niezamożnych Polakach kopcących 20-letnimi volkswagenami. Gdzie tu logika?
Kto odpowiada za tłoczenie od ponad 150 lat dwutlenku węgla do atmosfery? Kraje bogate - USA, Wielka Brytania, Europa Zachodnia - które swoje bogactwo budowały od rewolucji przemysłowej. Bogate Niemcy dzięki tym pieniądzom stać teraz na szybki marsz w stronę gospodarki bezemisyjnej, a na międzynarodowych sympozjach mogą mówić: „My za 10 lat spełnimy wszystkie normy ekologiczne, ale popatrzcie na Indie, jak oni trują i nic z tym nie robią”. Również na międzynarodowych spotkaniach mamy pouczających i pouczanych. Zbyt rzadko się przypomina, że dzisiejsi zadowoleni z siebie prymusi to dawni truciciele. I choć kolejne szczyty klimatyczne niby to uwzględniają, a kraje bogate deklarują pomoc krajom biednym w transformacji ekologicznej, to często na deklaracjach się kończy.
„Ocieplenie klimatu” brzmi zwodniczo i nawet przyjemnie. Będzie cieplej. Tymczasem cała rzecz polega na tym, że pogoda stanie się całkowicie nieprzewidywalna. Susze, po nich wielotygodniowe ulewy, potem znowu susze. No i wichury, które są zdolne przenosić dachy domówi i samochody. Taki świat będzie najtrudniejszy do życia właśnie dla tych, którzy w filmie Alexandry Pelosi w globalne ocieplenie nie wierzą. Najmocniej ucierpią bowiem ludzie biedni, nieubezpieczeni, wszyscy, których nie stać na przeprowadzkę w rejony, gdzie pogoda jeszcze nie zwariowała (takich rejonów będzie coraz mniej i będą coraz droższe). W czasie huraganu Harvey w 2017 roku najbardziej ucierpiało miasto Port Arthur w Texasie. Gdy Pelosi pyta burmistrza o efekt cieplarniany, ten odpowiada: „Mamy tu na razie większe problemy, takie jak rynek pracy. Mieszkańcy najpierw muszą związać koniec z końcem”.
Liberałowie i lewica mają rację, że walkę o klimat stawiają w centrum debaty publicznej (niestety, nie dotyczy to polskich liberałów, którzy boją się zdenerwować górników). Ale to za mało. Żeby do walki o klimat przekonać większość obywateli, trzeba rozładować lęki i zwiększyć poczucie bezpieczeństwa. W naszym pakiecie klimatycznym musi być też zawarta dbałość o większą spójność naszych społeczeństw. Jak to robić?
Po pierwsze obrońcy klimatu powinni wspierać większą progresję systemów podatkowych. To najlepsze narzędzie do zmniejszania nierówności dochodowych, a z wielu badań wiemy, że wszędzie tam, gdzie nierówności są mniejsze, społeczeństwa są bardziej spójne.
Po drugie powinniśmy w ramach walki z globalnym ociepleniem dofinansować publiczne systemy zdrowia i edukacji. Siatka usług opiekuńczych pozwala ludziom pogodzić się z większym ryzykiem w życiu, wtedy mniej boją się stracić pracę, przekwalifikować, zmienić miejsce zamieszkania. Wtedy też mniej będą obawiać się trudności, które transformacja gospodarki w kierunku „zero emisji” z pewnością przyniesie.
Po trzecie wszyscy obrońcy klimatu powinni wpierać likwidację rajów podatkowych. Trzeba opodatkować fortuny, które powstały przez dekady nieograniczonej emisji CO2. To tam są pieniądze wyrwane naturze.
Po czwarte trzeba unikać pouczania i pogardy dla ludzi sportretowanych w filmie Pelosi. Za każdym razem, gdy mówisz zdanie w stylu: „Górnicy chcieliby nas wszystkich wytruć, byle trzynastka była” - szkodzisz sprawie. Skuteczna walka z globalnym ociepleniem będzie wymagała wsparcia większości wyborców, również tych, którzy dziś są górnikami.
Tydzień Sroczyńskiego – w każdą niedzielę o 20 Grzegorz Sroczyński z Gazeta.pl podsumowuje tydzień opisując wydarzenie być może w ostatnim czasie najważniejsze. Takie, które może mieć wpływ na świat, siłę by go zmieniać. Które warto poznać głębiej, by wiedzieć co się właśnie dzieje.