Paryska policja użyła armatek wodnych i granatów z gazem łzawiącym, by rozproszyć tłum protestujących przeciw podwyżkom cen benzyny i ropy. Mieszkańcy francuskiej stolicy, a także protestujący, licznie przybyli z różnych stron kraju. Już drugi dzień manifestują, starając się zablokować ulice.
Władze, które w sobotę spodziewały się przynajmniej 30 tysięcznego protestu, w samej tylko stolicy zmobilizowały dodatkowe trzy tysiące policjantów, w tym żandarmerii zmotoryzowanej. Policja zabezpiecza ulice wokół budynków rządowych.
Podczas piątkowych protestów na zachodzie Francji jeden z uczestników groził zdetonowaniem granatu ręcznego, który miał przy sobie. Mężczyznę aresztowano.
W ubiegły weekend protesty zanotowano w ponad dwóch tysiącach miast i miasteczek. Ministerstwo spraw wewnętrznych podało, że zginęły w nich dwie osoby, a prawie 600 odniosło rany.
Protestujący, ubrani w żółte kamizelki odblaskowe (o protestujących mówi się "żółte kamizelki"), sprzeciwiają się zapowiedzianym przez rząd kolejnym podwyżkom akcyzy na paliwo - szczególnie na olej napędowy. W ciągu ostatniego roku jego cena wzrosła we Francji o 23 procent. Od nowego roku zapowiedziano kolejne podwyżki. Rząd chce w ten sposób wymusić na obywatelach zamianę samochodów z silnikami diesla na benzynowe, które są mniej szkodliwe dla środowiska. Jednak znacznej części kierowców spoza dużych miast na taką wymianę nie stać.
Na 24 listopada we Francji zaplanowane są też inne protesty - podaje France24. W kraju mają odbyć się marsze ruchu #NousToutes ("My wszystkie"), których uczestniczki i uczestnicy będą protestować przeciwko przemocy wobec kobiet.
Osoby popierające protest apelowały do "żółtych kamizelek", by wzięli pod uwagę, że w sobotę odbędzie się marsz i wyrażały nadzieję, że protest - a szczególnie ewentualne starcia z policją - nie przyćmią ich inicjatywy. "Marsze przeciwko przemocy seksualnej i seksizmowi w całej Francji były planowane od miesięcy" - pisała jedna z osób na Twitterze.