Potwierdziły się prognozy sprzed wyborów i wstępne wyniki. Partia Demokratyczna wygrała wybory do Izby Reprezentantów i zdobyła w niej większość. "Washington Post" podaje, że na teraz pewne jest 218 mandatów dla dotychczasowej opozycji - czyli dokładnie tyle, ile potrzeba do większości. Ale mają szanse na jeszcze co najmniej dziewięć miejsc w Izbie Reprezentantów, gdyż nie wszędzie głosowanie jest już rozstrzygnięte.
To oznacza duże problemy dla Donalda Trumpa. Demokraci zyskają kontrolę nad uchwalaniem ustaw (zatem mogą blokować jego duże projekty i zmusić do rządzenia raczej przy pomocy dekretów) oraz budżetem (i nie pozwolić na ograniczenie programów społecznych). Ale to nie wszystko. Kontrola Izby Reprezentantów daje im możliwość badania interesów Trumpa i rosyjskich powiązań jego ludzi.
Z kolei Republikanie zachowali większość w Senacie, a prawdopodobnie urośnie ich przewaga w wyższej izbie. Z pewnością mają tam 51 mandatów, czyli tyle co dotychczas. Część okręgów pozostaje nierozstrzygnięta, ale możliwe, że w niektórych to kandydaci partii Trumpa zwyciężą.
Taka sytuacja była prognozowana przez media. Amerykanie co dwa lata wybierają jedną trzecią składu Senatu i w tym roku układ był raczej niekorzystny dla Demokratów. Republikanie musieli "bronić" tylko dziewięciu mandatów, zaś Demokraci - 26. To oznacza m.in., że opozycja do końca I kadencji Trumpa nie będzie w stanie blokować jego nominacji do sądów, w tym Sądu Najwyższego.
Te wybory w jednym przypominają niedawno wybory samorządowe w Polsce - obie największe partię mówią o wielkim zwycięstwie. I rzeczywiście wybory są na tyle złożone, że trudno jednoznacznie powiedzieć, kto wygrał.
Demokraci są oczywiście zwycięzcami w Izbie Reprezentantów. Po ośmiu latach odzyskali większość, a wraz z nią zyskają większe możliwości kontroli i przeciwstawiania się Trumpowi i jego administracji. Nie wygrali w Senacie, ale tam było to trudniejsze zadanie. Kandydaci tej partii zwyciężyli za to w kilku ważnych wyborach o fotel gubernatora. Z drugiej strony przed wyborami mówili o "niebieskiej fali" (niebieski to kolor partii), jednak skala ich zwycięstwa nie jest aż tak wielka - ani w Kongresie, ani w wyścigach gubernatorskich. Demokrata przegrał wybory na gubernatora Florydy, a w Teksasie wyścig do Senatu przegrał Beto O'Rourke, w którym pokładano duże nadzieje.
Republikanie mogą cieszyć się z (prawdopodobnego) zwiększenia przewagi w Senacie. Dotychczas stosunek głosów wynosił tam 51 do 49, co nie zawsze pozwalało partii Trumpa na pewność głosowań. Niektórzy senatorowie są bardziej niezależni i nie zawsze głosują po linii partii. Teraz nie powinno to być kłopotem. Partia przegrała co prawda w niższej izbie, jednak w wyborach w połowie kadencji prezydenta jego partia prawie zawsze traci mandaty.
Tegoroczne wybory będą miały bardzo duży wpływ na kolejne za dwa lata. Wtedy Amerykanie wybiorą nową Izbę Reprezentantów, kolejną jedną trzecią Senatu, a przede wszystkim - prezydenta. To, kto rządzi w poszczególnych stanach, może wpłynąć na nastroje i wynik wyborów. Bardzo ważne jest też to, że wybrane w tych wyborach władze stanowe zajmą się kreśleniem granic okręgów wyborczych, co robi się raz na 10 lat.
W USA stosowany jest gerrymandering, czyli nieuczciwa praktyka manipulowania okręgami tak, by sprzyjały jednej partii. Zatem ta partia, która rządzi w stanie, może powstrzymać przed tym przeciwników - lub samemu stosować takie praktyki. Tymczasem Demokraci wygrali wybory na gubernatora w regionie Wielkich Jezior, był to kluczowy rejon w wyborach - zwraca uwagę Michał Protaziuk. Nie udało im się jednak wygrać na także ważnej Florydzie.
Zakończone właśnie wybory uznano za ważne jeszcze z innego powodu. Były one wyjątkowe pod względem różnorodności kandydatów (głównie w partii Demokratycznej) oraz liczby kobiet, które ubiegały się o mandaty. Wielu z nich się udało. 29-letnia Alexandria Ocasio-Cortez, zadeklarowana socjalistka, która ma częściowo portorykańskie korzenie, będzie najmłodszą kobietą w Kongresie.
Ilhan Omar, uchodźczyni z Somalii oraz Rashida Tlaib wygrały w swoich okręgach i będą pierwszymi muzułmankami w amerykańskim parlamencie. Z kolei Deb Haaland z Nowego Meksyku będzie pierwszą rdzenną amerykanką w Izbie Reprezentantów.
Do Izby Reprezentantów dostał się Polak, a w zasadzie Amerykanin urodzony w Polsce. Tom Malinowski urodził się w 1965 roku w Słupsku i w wieku sześciu lat wyjechał do USA z mamą, która wyszła za mąż za amerykańskiego dziennikarza. Malinowski pracował jako dyplomata, a teraz pokonał urzędującego Republikanina i został kongresmanem z 7. dystryktu New Jersey.
Porażkę poniósł za to republikański kongresmen z Kalifornii Dana Rohrabacher, który pożegna się z parlamentem po 30 latach. O niespełna trzy tys. głosów pokonał go Demokrata Harley Rouda. W lipcu tego roku pisaliśmy, że Rohrabacher "ulubiony kongresmen Putina" stał się bohaterem afery szpiegowskiej. Już wcześniej zarzucono mu podejrzane związki z władzami Rosji. Miał on kontakty nie tylko w Moskwie, ale też w Polsce, konkretnie z Antonim Macierewiczem. W 2016 roku Rohrabachera przyjęto w siedzibie PiS. Na spotkaniu obecny był prezes PiS Jarosław Kaczyński oraz ówcześni szefowie MSZ i MON: Witold Waszczykowski oraz Antoni Macierewicz.
Zwycięstwo Demokratów w Izbie Reprezentantów może mieć swoje konsekwencje na świecie, od Moskwy, przez Pekin po Rijad. Mający większość w niższej izbie Kongresu Demokraci mogą teraz wszcząć nowe dochodzenia w sprawie imperium biznesowego Trumpa i jego interesów za granicą.
Media zwracają uwagę, że wraz z większością Demokraci zyskają potężną broń: prawo do zmuszenia władz do ujawnienia informacji. Parlamentarne komisje będą mogły w ten sposób pozyskiwać rządowe dokumenty, maile i zeznania pod przysięgą. Możliwe, że będą w stanie uzyskać wgląd w zeznania podatkowe Trumpa, które ten skrzętnie ukrywa pomimo wielu wezwań do ich ujawnienia. Ale może chodzić też o sprawy zagraniczne. Na przykład o kwestii 18 znaków towarowych, które Chiny przyznały w ostatnim czasie firmom powiązanym z Trumpem i jego córką, co może stanowić konflikt interesów.
Kolejnym celem może być Rosja. Zwycięstwo demokratów oznacza prawdopodobne ponowne otwarcie śledztwa w sprawie rosyjskiej ingerencji w wyborach w 2016 roku, co jest dla Trumpa wyjątkowo niewygodnym tematem. Co prawda sprawę bada też specjalny prokurator, jednak Republikanie zamknęli parlamentarne śledztwo.
Wreszcie większość partii Demokratycznej to zła wiadomość dla Arabii Saudyjskiej. Stany Zjednoczone i Arabia od dłuższego czasu są ważnymi sojusznikami, a Trump wybrał kraj na cel swojej pierwszej zagranicznej podróży. Ale wizerunek rządzącego krajem księcia Muhammada ibn Salmana znacznie się pogorszył. Przyczyną jest głównie sprawa saudyjskiego dziennikarza Dżamala Chaszodżdżiego, który został zamordowany w konsulacie Arabii Saudyjskiej w Stambule. Jednak zabicie dziennikarza sprawiło, że świat zaczął baczniej przyglądać się też innym przypadkom łamania praw człowieka przez Saudów. Kontrola Demokratów w Izbie Reprezentantów może mieć fatalne skutki dla Arabii. Mogą oni próbować blokować ogromne kontrakty na sprzedaż im amerykańskiej broni, a także ograniczyć wsparcie dla wojny w Jemenie.