Sprawę szeroko opisują holenderskie media jak np. ogólnokrajowy dziennik "NRC Handelsblad". Wszystko rozegrało się w lipcu tego roku, ale sprawa dopiero teraz, ujrzała światło dzienne.
W automatycznym chlewie w miejscowości Haaren (południe Holandii), odnaleziono 1200 martwych świń. W takich chlewach nie ma pracowników - woda i pasza dla świń jest dostarczana zwierzętom w sposób zautomatyzowany, wymagane jest jedynie nadzorowanie, czy wszystko przebiega w nienaganny sposób.
Takim nadzorcą miał być - według holenderskich mediów - Polak, mieszkający w sąsiedztwie, który w razie problemów miał interweniować.
Tymczasem 18 lipca w chlewie alarm włączał się trzykrotnie: pierwsze dwie interwencje nie wykazały nieprawidłowości. Przy trzeciej znaleziono ponad tysiąc martwych zwierząt. Przyczyną padnięcia świń była awaria klimatyzacji.
O tym, że taka sytuacja miała miejsce, długo nie wiedziała zarówno opinia publiczna w Holandii, jak i tamtejszy odpowiednik polskiego sanepidu Holenderski Urząd Kontroli Żywności i Towarów (NVWA). Jak się okazało, mimo tego, że prawo nakazuje zgłaszanie takich zdarzeń, właściciel chlewu tego nie zrobił.
Teraz trwa śledztwo, które ma ostatecznie wyjaśnić przyczyny wypadku, a w Holandii rozpoczęła się dyskusja na temat hodowania świń w taki sposób. Sprawa trafiła też wyżej, jedna z parlamentarzystek zwróciła się z pytaniami do ministerstwa o sytuację i kondycję zautomatyzowanego chowu świń.