W Niemczech brakuje polskich rodzin zastępczych. Polacy nie reagują na apel rządu RP

Po głośnych sprawach traktowania przez Jugendamty polskich dzieci, rząd RP mobilizuje Polaków w RFN do opieki zastępczej. Bilans akcji rozczarowuje. Czy Polacy nie chcą, nie mogą, czy nie potrafią sprostać temu zadaniu?

Po skargach Polaków dotyczących dyskryminacji i utrudniania kontaktu z dziećmi i ich bezpodstawnego odbierania przez Urzędy ds. Dzieci i Młodzieży, tzw. Jugendamty, sprawą zajęło się ministerstwo sprawiedliwości RP. "To boli, jeśli dziecko, polski obywatel, jest umieszczane w rodzinie niemieckiej" - mówił w mediach wiceszef resortu sprawiedliwości Michał Wójcik. Były spotkania na najwyższych szczeblach polsko-niemieckiej dyplomacji, a pod koniec 2017 Wydział Konsularny Ambasady RP w Berlinie z właściwymi niemieckimi instytucjami zainicjował akcję pod hasłem: "I ty możesz stworzyć dom! Zostań polskojęzyczną rodziną zastępczą w Niemczech". Stworzono witrynę internetową, wydrukowano ulotki.

Teoretycznie ambitny plan powiększenia puli rodzin zastępczych o polskojęzyczne, w praktyce okazuje się niezwykle trudny do zrealizowania. Odzew na apel skierowany do ponad dwumilionowej społeczności, z czego prawie 870 tysięcy to stuprocentowi Polacy, okazał się "nadspodziewanie słaby", o czym zaalarmowała nas Marzena Nowak, berlińska aktywistka ("Polki w Berlinie e.V."). Przyznaje to również konsul Maciej Jakubowski, który z ramienia służb konsularnych w Berlinie pilotuje tę akcję. - Wprawdzie nie dokonaliśmy jeszcze ewaluacji projektu, ale już widzimy, że tak jest. Mimo na pierwszy rzut oka mało wygórowanych wymagań, na specjalnie założone skrzynki mailowe w skali całych Niemiec wpłynęło zaledwie kilkanaście zapytań od zainteresowanych tematem.

"Angekommen sein", czyli "być u siebie"

- Nie jestem w stanie stwierdzić, czy to mało - mówi Kamila Pawłowska, polska psycholog pracująca w Niemczech. - Biorąc pod uwagę, że emigranci sami mają problemy związane z szeroko pojętą integracją, jak bariera ekonomiczna, językowa i kulturowa, te kilkanaście osób, które się zgłosiły, może okazać się nadspodziewanie dużo - mówi.

Chociaż stwierdzenie, że Polacy w Niemczech są wyjątkowo niechętni do sprawowania opieki zastępczej w porównaniu z innymi wydaje się krzywdzące, to jednak fakt, o którym informuje nas rzeczniczka prasowa Bonn Andrea Schulte, iż na 400 rodzin zastępczych w trzystutysięcznym mieście zaledwie w jednej mówi się po polsku, zastanawia. Zdaniem dr Kamilli Schöll- Mazurek, z Centrum Interdyscyplinarnych Studiów o Polsce i Europie (Uniwersytet Viadrina), żeby pomyśleć o podjęciu się tak trudnego i złożonego zadania, jakim jest rodzina zastępcza, trzeba mieć poczucie przynależności do szerszej wspólnoty, dzielić jej wartości i mieć pewność "bycia u siebie" ("angekommen sein", red.). To zadanie na co najmniej jedno pokolenie.

Problem w polskiej kulturze: "zabobonno-plemienni"

- My Polacy nie jesteśmy najlepsi w empatii, wspieraniu słabszych i działaniach altruistycznych. Do spraw rodzinnych mamy stosunek mało pragmatyczny, raczej zabobonno-plemienny, a rodziny patchworkowe, adopcyjne, ale także pary jednopłciowe wychowujące dziecko spotykają się wśród Polaków ciągle jeszcze z niechęcią - pisze jeden z internautów, który chce pozostać anonimowy. Potwierdza to jedyna w Bonn rodzina zastępcza, w której mówi się po polsku. Jolanta Gajda i Rudolf Smolarczyk wychowują siedemnastoletnią Somalijkę i piętnastoletniego Niemca. - Podczas naszych wyjazdów dziećmi do Polski ludzie okazywali zdziwienie, mówi pani Jolanta. - Pytali, dlaczego, jeżeli już wzięliśmy dzieci, nie są one polskie? - dodaje Rudolf, mąż Jolanty.

Czy zatem bycie przybranym rodzicem w polskiej kulturze obarczone jest ciągle stygmatem? - W pewnym sensie tak jest, ale daleka byłabym od potępiania takich postaw, czy mówienia o tym w kategorii winy. Po prostu dla Polaków rodzina zastępcza to coś nowego, szczególnie dla pokolenia czterdziestolatków, do tego na dorobku, którzy pamiętają jedynie domy dziecka. Natomiast w Niemczech rodzina zastępcza ma wieloletnią tradycję - dodaje psycholog. - Poza tym altruizm jest wyższym stopniem dojrzałości społecznej. Czym innym jest spontaniczny zryw, wyjście na ulicę, co tak bardzo podziwiają w Polakach inni, a czym innym oddawanie się przez lat jakiejś czynności, bez specjalnej szansy na docenienie tego przez kogokolwiek. Ale tu nie można mieć do Polaków pretensji - mówi polska terapeutka.

Brak zaufania do Jugedamtów

Dobrej atmosferze wokół akcji nie sprzyja też krytyka Jugendamtów i pewne wrażenie "nadgorliwości" wobec polskich rodzin w Niemczech. Tymczasem wśród 61,4 tys. przypadków interwencji 37,8 tys. dotyczyło rodzin, w których co najmniej jeden z rodziców miał pochodzenie imigranckie. - Oczywiście zdarzają się sytuacje, kiedy Jugendamt działa nadgorliwie, źle interpretuje różnice kulturowe, szczególnie w stosunku do osób, które wyjechały niedawno. Odnotowujemy kilkadziesiąt przypadków rocznie w całych Niemczech, z tego kilkanaście w berlińskim okręgu konsularnym (b. NRD) na około stutysięczną grupę nieletnich Polaków; chociaż każdy z nich to o jeden za dużo - uderza się w pierś konsul Jakubowski.

Tymczasem śledząc grupy na Facebooku, skupiające polskich emigrantów w Niemczech, można nabrać przekonania, że Polacy boją się inwigilacji Urzędu, również jako rodzice zastępczy i właśnie z obawy przed zderzeniem z niemiecką administracją wielu Polaków nawet nie przystępuje do rekrutacji. - Boją się, bo mają nie najlepszą opinię wśród niemieckich organizacji zajmujących się opieką nad dziećmi - pisze Antoni Komasa-Łazarkiewicz, użytkownik, który aktywnie komentował wątek na naszym Facebooku. - Polski model wychowania to przemoc, religijny zabobon, ksenofobia, brak intelektualnych aspiracji. Brzmi to okrutnie i jako stereotyp bywa krzywdzące, taka jest jednak rzeczywistość - dodaje internauta.

Czy zatem tam, gdzie króluje stereotyp, nie wkrada się jednak pewna forma ukrytej dyskryminacji? Stanowczo zaprzecza temu konsul Jakubowski: - Nigdy w relacjach z Jugendamtem nie miałem takiego wrażenia, przyznaje dyplomata. - Owszem, wymagana jest od Polaków na przykład znajomość niemieckiego, ale chodzi tu bardziej o skuteczne kontakty między organizacją a rodziną i możliwość skorzystania z przebogatej oferty programów pomocowych Jugendamtu.

Akcja "zaplanowana" na niepowodzenie?

- Znam problem i chętnie się zaangażuję, ale nikt się do mnie nie zgłaszał w sprawie takiej akcji - mówi ks. Marek Ciesielski, społecznik, proboszcz z archidiecezji kolońskiej. Skoro akcja nie wygląda na znaną w, wydawałoby się, najbardziej sojuszniczych kręgach, można odnieść wrażenie, że prowadzona jest trochę w ten sposób, jakby powstała na papierze i tam miała pozostać.

- Dostaliśmy ambitne zadanie i staramy się je realizować w ramach dostępnych nam środków, przyznaje konsul. (z wiarygodnych źródeł wiemy, że polski MSZ nie przewiduje też żadnych form pomocy materialnej - red.) - Jesteśmy jeszcze przed ewaluacją sumaryczną, po której będziemy się zastanawiać, jak zwiększyć efektywność, wejść agresywniej na portale społecznościowe - dodaje dyplomata.

Argument dotyczący podtrzymanie tożsamość kulturowej czy narodowej w dziecku kompletnie nie trafia do Rudolfa Smolarczyka. - Powiedzmy sobie wprost albo: ktoś ma głęboką potrzebę bycia rodzicem, albo jej nie ma. A wtedy, proszę mi wierzyć, niepotrzebne są żadne apele.

Artykuł pochodzi z serwisu ''Deutsche Welle''

embed
Więcej o: