Od tragicznych zamachów z 11 września 2001 r. minęło już niemal 17 lat, nie oznacza to jednak, że działania służb zostały w tej kwestii ostatecznie zamknięte.
W samym World Trade Center tego dnia zginęły 2753 osoby. Łącznie spod gruzów wydobyto 22 tys. ludzkich szczątków. Wtedy też zaczęła się mrówcza praca polegająca na przyporządkowaniu fragmentów ciał do konkretnych ofiar. Jak podaje "New York Post", w ciągu niecałego roku od tragicznych wydarzeń zidentyfikowano szczątki ok. 1,2 tys. osób.
Zespołowi naukowców pracujących w nowojorskim biurze lekarza sądowego nie udało się jednak dotąd przyporządkować 7 418 fragmentów szczątków i przypisać ich do 1 111 ofiar, do których mogły należeć.
Dlaczego prace trwają tak długo? Eksperci tłumaczą, że paliwo z samolotów, które uderzyły w bliźniacze wieże, wytworzyło w środku dużą temperaturę. World Trade Center stało się w efekcie jednym wielkim piecem krematoryjnym. Szczątki były również przygniecione przez wiele ton gruzu nawet przez kilkadziesiąt dni, zanim zostały wydobyte. Przez to z niektórych fragmentów ciał trudno wyizolować kod DNA.
"New York Post" przypomina jednak, że dzięki zastosowaniu najnowocześniejszych technologii w lipcu udało się ustalić, że kilka fragmentów kości należało do 26-letniego Scotta Michaela Johnsona. W poprzednich latach podejmowano sześć bezskutecznych prób. Jedną z ofiar zidentyfikowano również w 2017 r., rodzina prosiła jednak, by nie ujawniać danych.
Niektóre ze szczątków mimo to nigdy nie zostaną nazwane czyimś imieniem i nazwiskiem - zarówno z powodu trudności technicznych, jak i faktu, że ok. stu rodzin ofiar nie zgodziło się na udostępnienie próbek DNA, które mogłyby w tym pomóc.