McCain był jednym z najbrutalniej traktowanych amerykańskich jeńców. Po pierwsze miał stosunkowo wysoką rangę komandora podporucznika, a po drugie jego ojciec był admirałem, który dowodził siłami floty USA na Pacyfiku. Młody McCain wyróżniał się więc i skupiała się na nim uwaga jego oprawców.
Wcześniej przyszły senator nie wyróżniał się niczym szczególnym. Zgodnie z tradycją podążył śladem ojca oraz dziadka, wstępując do prestiżowej Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis. Choć inteligentny, to nie przykładał się specjalnie do nauki, był porywczy, miał problemy z dyscypliną i w efekcie ukończył uczelnię w 1958 roku na 894 lokacie z 899 studentów swojego rocznika. Wpływy jego ojca pomagały mu jednak w karierze i został pilotem morskim.
Po siedmiu latach służby złożył wniosek o przeniesienie do strefy działań bojowych. W 1967 roku trafił na pokład lotniskowca USS Forrestal krążącego w pobliżu Wietnamu Północnego. Prawie kosztowało go to życie, ponieważ po kilku tygodniach na pokładzie okrętu doszło do katastrofalnego pożaru. W momencie jego wybuchu McCain szykował się do lotu siedząc w swoim samolocie, kiedy w maszynę tuż obok trafiła odpalona w wyniku awarii rakieta. Wokół zaczęły wybuchać bomby, zapaliło się paliwo i rozpętało się prawdziwe piekło, które przez dobę pochłonęło życia 134 marynarzy, a okręt prawie zatopiło.
McCain wykazał się odwagą, ratując rannych kolegów, ale jedna z eksplozji pozbawiła go przytomności i poraniła. Wyszedł jednak z katastrofy w dobrym stanie i szybko przeniósł się na inny lotniskowiec, USS Oriskany.
Samoloty szturmowe A-4 Skyhawk. W takim został zestrzelony McCain US Navy
Prawdziwy zwrot w życiu nadszedł kilka miesięcy później, podczas 23 misji nad Wietnam Północny. McCain wykonywał nalot na cel w pobliżu Hanoi w swojej maszynie szturmowej A-4 Skyhawk. - Byłem w płytkim nurkowaniu na około 1,5 kilometra wysokości, kiedy nagle znikąd pojawiła się radziecka rakieta przeciwlotnicza. Była wielka jak słup telefoniczny i eksplodując urwała skrzydło mojej maszyny - wspominał McCain.
Amerykanin katapultował się, jednak w trakcie doznał dotkliwego złamania obu rąk oraz oraz prawej nogi, przez co stracił przytomność. Spadł do jeziora na obrzeżach Hanoi, w którym prawie utonął, ciągnięty na dno przez kombinezon lotniczy i uprząż. - Byłem w takim szoku, że nie mogłem zrozumieć, dlaczego jakoś nie mogę ruszać prawą nogą i rękami - wspominał. Ostatecznie udało mu się nadmuchać kamizelkę ratunkową i kilku Wietnamczyków wyholowało go na brzeg.
Tam na dobre zaczęła się gehenna. Zgromadził się tłum Wietnamczyków, szczerze nienawidzących amerykańskich lotników zrzucających bomby na ich kraj. Początkowo było opluwanie i kopanie, ale potem doszło do bicia. Jeden z mężczyzn kolbą karabinu zmiażdżył McCainowi i tak już złamane prawe ramię, a potem jeszcze przebił mu bok bagnetem.
W efekcie Amerykanin miał sprawną tylko lewą nogę. Przez wiele dni nie otrzymał pomocy lekarskiej i był dalej bity, ponieważ nie chciał zdradzać żadnych cennych informacji i nie chciał współpracować. Prawą nogę miał złamaną tuż pod kolanem, które "spuchło do rozmiaru piłki do footballu". Po kilku tygodniach przeprowadzono na nim nieudolną operację, przez którą McCain już nigdy nie odzyskał pełnej sprawności. Złamana w trzech miejscach prawa ręka nigdy nie została prawidło nastawiona, ponieważ północnowietnamski felczer nie mógł sobie z nią poradzić i po dwóch godzinach starań (bez znieczulenia) po prostu zapakował ją całą oraz tors Amerykanina w gips. Lewa zrosła się sama.
McCain tuż po zwolnieniu z obozu podczas udzielania przierwszego dłuższego wywiadu US DoD
W ten sposób rozpoczął się trwający pięć i pół roku okres niewoli. Wietnamczycy długo starali się nakłonić McCaina do współpracy. Zależało im zwłaszcza na deklaracjach skruchy i potępienia USA, które miałyby szczególny wydźwięk propagandowy wobec faktu, że jego ojciec był wysokiej rangi oficerem. Nieustannie cierpiał bicie, głód i choroby. Ze swojej normalnej wagi około 75 kg schudł do około 50 kg. Całkowicie posiwiał. Praktycznie nie był w stanie chodzić, jedynie z dużym trudem i przy pomocy kuli. Kiedy po kilku miesiącach trafił do celi z dwoma innymi Amerykanami, ci byli pewni, że nie przeżyje dwóch tygodni.
Niedługo później trafił jednak do izolatki, w której spędził następne dwa lata. - Moja cela miała około trzech metrów na trzy, bez żadnych okien. Tylko dwa małe otwory na suficie do wentylacji. Dach był metalowy i latem było nieprawdopodobnie gorąco. Zawsze panował półmrok, bo jedynym źródłem światła była słaba żarówka przy drzwiach, dzięki której mogli mnie obserwować - wspominał. Największym wyzwaniem było nie zwariować z samotności. Komunikował się z kolegami pukając w ściany. W myślach ponownie czytał kiedyś przeczytane książki i analizował je na różne sposoby.
Po około dwóch latach Wietnamczycy zaproponowali, że go uwolnią. McCain jednak się nie zgodził, ponieważ wiedział, że zostałoby to wykorzystane propagandowo. Zażądał, żeby najpierw uwolniono wszystkich tych, którzy trafili do niewoli przed nim. Odmowa współpracy zaowocowała najgorszymi torturami. - Wytrzymałem cztery dni i dotarłem do najgorszego momentu. Rozważałem samobójstwo, bo wiedziałem, że dłużej nie wytrzymam. W końcu powiedziałem, że napiszę oświadczenie, którego chcą - wspominał.
To, co zgodził się podpisać, nie zadowoliło Wietnamczyków, jednak zaprzestali tortur. Później już nie wznowili ich w takiej samej skali. - W tym okresie zostałem zredukowany do zwierzęcia. Moje ramie tak mnie bolało, że nie byłem w stanie się ruszyć i wstać. Miałem też dyzenterię. To były bardzo nieprzyjemne chwile - opisywał.
McCain i prezydent Nixon na obiedzie w Białym Domu wydanym dla byłych jeńców Library of Congress
Po tym okresie warunki zaczęły się jednak poprawiać. Na początku lat 70. informacje o tym jak Wietnamczycy traktują jeńców rozeszły się po świecie i bardzo zaszkodziły reputacji Wietnamu Północnego, którego władze bardzo dbały o wizerunek ofiar amerykańskiej agresji. Kolejne trzy lata McCain spędził w największym obozie jenieckim nazywanym ironicznie przez Amerykanów Hanoi Hilton. Nie doświadczył ponownie ostrych tortur, choć spędził w izolatce jeszcze kilka miesięcy. Ostatecznie został uwolniony dopiero w 1973 roku, po podpisaniu w Paryżu porozumienia pomiędzy USA a Wietnamem Północnym, które zakończyło udział Amerykanów w wojnie.
Pomimo serii zabiegów chirurgicznych w USA, nie udało się w pełni naprawić jego rąk i nogi. Do końca życia miał problemy z poruszaniem się i nie mógł podnosić rąk ponad głowę. Nigdy na dobre nie wrócił do latania, choć próbował. Jak sam potem stwierdził we wspomnieniach, koszmarne lata w niewoli pozwoliły mu jednak wyjść z cienia ojca. Przestał być tylko synem podążającym jego śladami.
Po kilku latach odszedł z czynnej służby i został przedstawicielem US Navy w Kongresie. Dzięki swojej niezłomnej postawie w niewoli stał się osobą rozpoznawalną. Pracując w Waszyngtonie szybko poznał wiele wpływowych osób. W 1982 roku zaczął karierę polityczną, zdobywając fotel w Izbie Reprezentantów. W 1987 roku został senatorem i pozostał nim nieprzerwanie aż do momentu śmierci 25 sierpnia 2018 roku.