Jest początek 2011 roku i świat arabski wrze. Ludzie masowo protestują przeciwko reżimom w Tunezji, Egipcie, Jemenie. Także Syryjczycy są źli na rządzący krajem od lat 70. klan Al-Asadów i ich brutalne służby bezpieczeństwa. Na razie nie ma tam protestów tak silnych, jak w innych krajach. Ale 6 marca w mieście Daraa 15 nastolatków pisze na murze: "Lud chce upadku reżimu".
Tajna policja zatrzymuje dzieci w wieku 10-15 lat, wtrąca do więzienia, torturuje. Miasto domaga się ich uwolnienia, ludzie wychodzą na ulice. Dochodzi do starć z siłami bezpieczeństwa. Policjanci otwierają ogień. Przez kolejne dni giną dziesiątki cywilów. Przed końcem marca protesty rozprzestrzeniają się na największe miasta kraju. Władza każe żołnierzom strzelać. W lipcu część z nich dezerteruje i obwołuje się "Wolną Armią Syrii". Protesty przeradzają się w rewolucję, z czasem przejętą przez dżihadystów i zduszoną przez Baszara Al-Asada przy wsparciu Rosji i Iranu.
Na początku ataku na Darę w sieci pojawiło się zdjęcie, które miało pokazywać pilota rządowego śmigłowca nad Darą. Trzymał on kartkę z napisem: "Tutaj narodził się ten chaos (rewolucja) i tutaj zostanie pogrzebany".
Daraa była nazywana "iskrą, która zapaliła płomień", "kolebką rewolucji". Od tego czasu wojna w Syrii pochłonęła od 350 tys. do 500 tys. ofiar. Zmusiła 14 mln Syryjczyków do ucieczki ze swoich domów, w tym aż 5 mln do opuszczenia kraju. Do wczoraj w Darze znajdowała się jedna z ostatnich enklaw zbrojnej opozycji. Po prawie czterech tygodniach ofensywy im bombardowań opozycja w Darze znalazła się w zupełnym okrążeniu. Po tym - za pośrednictwem Rosji - wynegocjowano kapitulację. Opozycja złożyła broń, do miasta weszli Rosjanie i siły rządowe, a żołnierze zawiesili na maszcie syryjską flagę.
Brytyjski "The Telegraph" na dzień przed kapitulacją Dary rozmawiał z Mouawiyą Syasnehem - jednym z 15 aresztowanych w 2011 roku chłopców. Walczył on w Wolnej Armii Syrii i był rozczarowany kapitulacją. Mówił, że chciał walczyć do zwycięstwa lub śmierci.
"To koniec, jesteśmy skończeni. Oni oddają Syrię" - napisał w wiadomości do dziennika w środę. "Jesteśmy okrążeni i cały kraj został im już oddany. Nie możemy nic zrobić, choć mamy broń" - pisał 23-letni dziś Syryjczyk. Zarzucał liderom opozycji, że "wzięli rachunki" i sprzedali rewolucję.
Syasnehem relacjonował gazecie, że przez pierwsze dwa lata rewolucji działał jako aktywista i nie angażował się w walkę. Chwycił za broń w 2013 roku po tym, jak jego ojciec zginął od pocisku moździerzowego. - Nie znam nic poza wojną. Na początku byłem dumny, że walczyłem o sprawę. Teraz trudno tak się czuć - mówił. Syryjczyk boi się, że rosyjska żandarmeria wojskowa przekaże go siłom bezpieczeństwa.
Na mocy porozumienia o kapitulacji bojownicy opozycji złożyli broń i ci, którzy nie będą chcieli "pogodzenia się" z rządem, będą mogli ewakuować się na północ kraj, która pozostaje w rękach grup zbrojnych. Syasnehem obawia się, że w jego przypadku rząd się na to nie zgodzi. Ci, którzy pozostaną w mieście, mają zostać włączeni do rządowych sił pilnujących porządku. Spełnienia warunków ma pilnować Rosja. Jednak część opozycji nie ufa ani Rosjanom, ani tym bardziej rządowi.
Ofensywa w rejonie Daraa zaczęła się w połowie czerwca i szła w bardzo szybkim tempie. Siły Baszara Al-Asada, w wsparciem szyickich milicji i rosyjskiego lotnictwa codziennie zajmowały nowe terytorium, przejmowały też zapasy broni (w tym zagranicznej) porzucone przez wycofujących się bojowników opozycji.
Ofensywa wywołała też najszybciej rozwijający się kryzys humanitarny w tym czasie. W ciągu ok. trzech tygodni na przełomie czerwca i lipca aż 330 tys. ludzi w rejonie Dary uciekło z domów z obawy przed walkami. Co najmniej 160 cywilów zginęło.
Ludzie uciekali pod pobliskie granice z okupowanymi przez Izrael Wzgórzami Golan oraz z Jordanią. Jednak obie pozostały zamknięte dla uchodźców. Władze Jordanii tłumaczyły, że kraj przyjął już 1,3 mln Syryjczyków i nie poradzi sobie z większą liczbą. Siły bezpieczeństwa obawiały się też, że wśród cywilów mogą przeniknąć do Jordanii ekstremiści. Starano się dostarczać im pomoc humanitarną, ale często uniemożliwiały to bombardowania nawet kilka kilometrów od granicy. W jednym miejscu jordańska armia zorganizowała szpital polowy, gdzie leczono rannych i chorych Syryjczyków. Jednak po otrzymaniu pomocy musieli oni wrócić na syryjską stronę granicy. Tylko w najcięższych przypadkach prowadzono ewakuacje medyczne do szpitali w głębi kraju. Gazeta.pl była na syryjskim pograniczu, gdzie obserwowaliśmy udzielanie pomocy Syryjczykom.
Teraz dziesiątki tysięcy ludzi wróciły znad jordańskiej granicy do swoich domów. Jednak według ONZ nawet 160 tys. osób wciąż koczuje w niewielkiej enklawie opozycji przy Wzgórzach Golan. Niemal nie dostają oni pomocy humanitarnej, a ofensywa w tym rejonie jeszcze bardziej narazi ich bezpieczeństwo.
Przejęcie resztek enklawy w Darze i zwycięstwo z ISIS w tym rejonie to dla reżimu Asada kwestia czasu. Odzyska wtedy kontrolę nad większością granicy z Jordanią i całością linii demarkacyjnej na okupowanych przez Izrael Wzgórzach Golan. Nie oznacza to jednak, że w kraju kończy się wojna, ani tym bardziej, że robi się bezpiecznie.
Północny zachód, (m.in. prowincja Idlib), zajmowany jest przez grupy zbrojne, w tym dżihadystów z syryjskiej z Al-Kaidy pod szyldem Tahrir al-Sham, oraz milicje uzależnione od Turcji. Północny wschód zajmują zdominowane przez Kurdów Syryjskie Siły Demokratyczne, mające poparcie USA. Jednak zdaniem niektórych mieszkańców - szczególnie w miejscach z arabską większością w społeczności - odbywają się sporadyczne protesty przeciwko nim.
Baszar Al-Asada zapowiadał, że odzyska "każdy centymetr" Syrii i z pewnością chciałby sięgnąć po tereny na północy kraju. Pozostaje pytanie, czy on i jego sojusznicy zaatakują tereny, gdzie stacjonują amerykańskie i tureckie wojska. Możliwe jednak, że cywile tam będą narażeni na kolejne ofensywy. Ponadto w kilku miejscach wciąż toczą się walki z tzw. Państwem Islamskim, a nigdy nie wiadomo, czy jego uśpione komórki nie zaatakują na terenach rządowych. Domy tysięcy ludzi są zniszczone, wielu popadło w ubóstwo lub bezrobocie, inni zostali przymusowo wcieleni do wojska. Ponad 5 mln Syryjczyków żyje poza granicami kraju i wielu nie chce wracać na tereny rządowe, nawet, jeśli panuje tam już pokój. Jedni nie wierzą, że jest bezpiecznie, inni obawiają się reżimu. Wraz z zajęciem Dary symbolicznie skończyła się rewolucja, ale nie widać końca dla cierpienia zwykłych Syryjczyków.
Syryjczykom i uchodźcom z Syrii pomagają polskie organizacje. Możesz wesprzeć działania m.in. Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej, Polskiej Misji Medycznej, Polskiej Akcji Humanitarnej, a także międzynarodowych organizacji jak UNICEF i Czerwony Krzyż.