Wybory w Turcji rozpoczną się za kilka godzin. Dlatego Recep Tayyip Erdogan i i jego Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) również mają w planach na sobotni wieczór kilka wieców w Stambule i okolicach. To pierwszy raz od lat, kiedy rządzący od 2003 roku jako premier i od 2014 jako prezydent Turcją Erdogan nie może być pewny zwycięstwa w wyborach.
To jedna z najkrótszych i najbardziej zaciętych kampanii w Turcji. Po tym jak 8 kwietnia prezydent Recep Tayyip Erdogan ogłosił przyspieszone o półtora roku wybory prezydenckie i parlamentarne, opozycyjni republikanie wystawili do wyborów charyzmatycznego byłego nauczyciela fizyki Muharrema Ince. Jego kampania przyciąga tłumy podczas, gdy wiece prezydenta Erdogana oceniane są jako przewidywalne.
Czasu na przygotowania było bardzo mało - wybory odbędą się w niedzielę 24 czerwca, czyli krócej niż dwa miesiące po ogłoszeniu decyzji o ich przyspieszeniu. Pierwotnie miały odbyć się w listopadzie 2019 roku. Ponadto, odbywają się one podczas trwającego od dwóch lat stanu wyjątkowego.
Co mówią sondaże? Jak podaje CNN, z tych ostatnich wynika, że prezydent Turcji może liczyć na około 45-48 procent głosów, czyli za mało, by wygrać w pierwszej turze. Do tego potrzebowałby 50 proc. głosów.
Dziennikarz gazety „Haber Turk” Abdurrahman Yildirim w rozmowie z IAR twierdzi jednak, że urzędujący prezydent i tak zwycięży.
On zawsze wygrywał. Nie ma takich wyborów, które by przegrał, także, gdy chodzi o ubiegłoroczne referendum. Ale pierwszy raz ma rywala, który depcze mu po piętach i który po tych wyborach pozostanie w polityce i zapewne kolejny raz zmierzy się z Erdoganem
- powiedział Abdurrahman Yildirim.
Niedzielne wybory w Turcji są ważne z jeszcze jednego powodu: to pierwsze wybory po referendum z 18 kwietnia 2017 roku, gdy zdecydowano o przejściu z ustroju parlamentarnego na prezydencki. A ten daje głowie państwa niemal nieograniczoną władzę. Zlikwidowany zostanie urząd premiera. Prezydent w ramach nowych kompetencji będzie mógł ingerować w ustrój państwa, wprowadzić stan wyjątkowy, rozwiązać parlament, zatwierdzać budżet, a także mianować najważniejszych urzędników państwowych, takich jak wiceprezydenci czy ministrowie.
Erdogan przyspieszone wybory tłumaczył właśnie koniecznością przejścia na system prezydencki.
Turcy oprócz prezydenta wybiorą w niedzielę też 600 deputowanych do parlamentu na pięcioletnią kadencję. Przed zmianami w parlamencie zasiadało 550 parlamentarzystów, którzy sprawowali mandat przez cztery lata.
O urząd prezydenta Turcji, oprócz Recepa Tayyipa Erdogana i Muharrema Ince, ubiega się jeszcze czterech kandydatów. Są to: Meral Aksener z nacjonalistycznej Dobrej Partii (IP); Selahattin Demirtas z prokurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP), Temel Karamollaoglu z konserwatywnej islamistycznej Partii Szczęścia (SP) oraz Dogu Perincek z lewicowej nacjonalistycznej Partii Patriotycznej (VP).
Jak podaje Aljazeera, lokale wyborcze zostaną otwarte o godzinie 8 rano czasu lokalnego. Głosowanie potrwa do godziny 17. Jeśli pierwsza tura wyborów w Turcji nie wyłoni kandydata, druga odbędzie się 8 lipca.
Jeśli chodzi o wybory parlamentarne, bierze w nich udział 10 partii politycznych, z czego część z nich tworzy dwa bloki koalicyjne. Jeden z nich, Sojusz Ludu, który składa się z partii Erdogana – AKP, Nacjonalistycznej Partii Działania (MHP) oraz skrajnie prawicowej islamistycznej Wielkiej Partii Jedności (BBP). Sojusz Ludu jest za wzmocnieniem roli prezydenta. Drugi to Sojusz Narodu, złożony z partii opozycyjnych: CHP, IP, Saadat. Osobno startowała prokurdyjska Ludowa Partia Demokratyczna (HDP).
Wszystkie partie opozycyjne sprzeciwiają się wynikowi referendum i zapowiadają, że jeśli wygrają, ponownie wprowadzą w Turcji demokrację parlamentarną.
W sondażach prowadzi Sojusz Ludu, jednak ma małe szanse na zdobycie większości, na którą liczy Erdogan.
Stawka tureckich wyborów jest wysoka. Tureckie media regularnie informują jednak o kolejnych nieprawidłowościach. W sobotę przekazano informacje o zatrzymaniach osób podejrzanych o udział w nieudanym zamachu stanu sprzed dwóch lat. Turecka policja dzień przed wyborami prezydenckimi zatrzymała 47 osób, głównie duchownych, którzy mieli współpracować z autorami nieudanego puczu sprzed dwóch lat, czyli z wojskowymi. Opozycja twierdzi, że prezydent Turcji próbuje w ten sposób zdobyć potrzebne mu poparcie.
Łącznie od czasu nieudanego puczu z lipca 2016 aresztowano 160 tys. osób, a drugie tyle zwolniono z pracy. Wszystkie zdaniem tureckich władz miały być powiązane z mieszkający w Stanach Zjednoczonych duchownym Fetullahem Gullenem, którego Erdogan oskarża o organizację puczu.
W piątek z kolei informowano o 14 aresztowanych osobach, które są członkami tzw. państwa islamskiego. Mieli oni planować zamach podczas niedzielnych wyborów.