W związku z zaangażowaniem w sprawę rozdzielania rodzin imigrantów Melania Trump 21 czerwca (dzień po dekrecie prezydenta USA Donalda Trumpa zmieniającego zasady) pojawiła się w Teksasie, gdzie odwiedziła dwa miejsca, w których znajdują się odebrane imigrantom dzieci. Jak opowiadała jej rzeczniczka, chciała na własne oczy zobaczyć to, czym żyły Stany Zjednoczone w ostatnich dniach.
- Chciałam zapoznać się z tym, jak pracujecie i dowiedzieć się, co my możemy zrobić, aby dzieci wróciły jak najszybciej do swoich rodzin - mówiła Melania Trump podczas wizyty w schronisku w miejscowości McAllen. Zapewniała też, że podziwia "heroiczną pracę" osób zatrudnionych w tych placówkach.
Na zdjęciach z tego wyjazdu Melanii Trump uwieczniono m.in. przygotowaną przez dzieci planszę "Witamy pierwsza damo!". Uwagę fotoreporterów i osób związanych z modą przykuła jednak zupełnie inna rzecz: kurtka Melanii Trump.
Na kilku zdjęciach z Teksasu widać, że pierwsza dama ma na sobie kurtkę z napisem "I really don't care. Do u?", czyli "Mnie to nie obchodzi. A ciebie?".
Melania Trump Andrew Harnik / AP Photo
Taki dobór odzieży szybko wywołał niesmak, ponieważ w świetle ostatniego kryzysu, nawet takie małe gesty są paliwem dla krytyków poczynań Białego Domu. Jak wskazuje "Daily Mail", kurtka pochodzi z Zary i kosztuje około 39 dolarów.
Sprawa stała się na tyle problematyczna, że rzeczniczka Melanii Trump Stephanie Griffith musiała wydać stanowisko, które przytacza Fox News:
To po prostu kurtka. Nie ma na niej żadnego ukrytego przekazu. Po tak ważnej wizycie w Teksasie mam nadzieję, że media nie będą skupiać się na garderobie pierwszej damy.
Melania Trump miała stać za zmianą zdania Donalda Trumpa na temat rozdzielania dzieci od rodzin nielegalnych imigrantów. W ostatnim czasie pierwsza dama miała - w przeciwieństwie do męża - dobrą prasę w Stanach Zjednoczonych.
Melania Trump, która sama jest imigrantką, urodzoną w Słowenii, wydała nawet oświadczenie ws. odseparowywania dzieci od rodziców. Padało w nim że "nienawidzi na to patrzeć". Później amerykańskie gazety wskazywały, że to właśnie ona miała lobbować u Donalda Trumpa, by odstąpił od żelaznych zasad "zero tolerancji" i zakończył dramat 2,3 tys. dzieci odebranych rodzicom na granicy Meksyku z USA.