41-letni John Bunn płakał, gdy sędzia w Nowym Jorku ogłosiła jego niewinność. Walczył o to od 27 lat. - Jestem niewinny, wysoki sądzie, zawsze byłem niewinny. Wysłaliście nieodpowiedniego człowieka do więzienia, a na wolności nadal jest ktoś, kto dokonał morderstwa - mówił podczas rozprawy, cytowany przez CNN.
W 1991 r. dwóch strażników więziennych zostało postrzelonych w aucie na Brooklynie. Jeden z nich zmarł w wyniku odniesionych ran. Według śledczych sprawców było dwóch i chcieli ukraść samochód, w którym siedzieli strażnicy.
Jedną z podejrzanych osób stał się 14-letni wówczas John Bunn. Został rozpoznany na zdjęciu przez jedną osobę - rannego strażnika. Jednak ślady krwi i odciski palców nie pasowały do nastolatka. Bunn miał mimo to pecha - jego sprawa była prowadzona przez nowojorskiego detektywa, obecnie emerytowanego, któremu zarzuca się, że wymuszał zeznania i manipulował świadkami. John Bunn szybko został skazany za morderstwo i próbę morderstwa.
Mężczyzna wyszedł z więzienia w 2009 r. w ramach zwolnienia warunkowego. Walczył jednak o to, by w świetle prawa być niewinnym. Udało się to dopiero teraz.
Sprawa Johna Bunna przypomina do złudzenia sprawę polskiego skazanego - Tomasza Komendy. Sąd Najwyższy w środę uniewinnił Komendę, którego w 2004 roku prawomocnie skazano na 25 lat więzienia za brutalny gwałt i zabójstwo 15-latki w Miłoszycach pod Wrocławiem. Komenda niesłusznie przesiedział za kratkami 18 lat.