Blisko 50 proc. głosów przy prawie 70-procentowej frekwencji i 133 mandaty, czyli większość konstytucyjna - po ostatnich wyborach Viktor Orban może mówić o pełnym zwycięstwie. Jednak opozycja chce, by głosy zostały przeliczone ponownie. Powód? Opisywane przez węgierskie media przypadki możliwych nieprawidłowości czy manipulacji w poszczególnych komisjach wyborczych.
Serwis index.hu opisał sytuacje z różnych komisji, które budzą wątpliwości opozycji. Pierwszą kwestią jest wysoki odsetek nieważnych głosów. Dziennikarze znaleźli kilkanaście komisji wyborczych, gdzie było ponad 10 proc. głosów nieważnych i po kilka, gdzie ten odsetek wynosił ponad 20 lub 30 proc. Co więcej, głosów nieważnych jest więcej w wynikach głosowania na listy partyjne niż w głosowaniu na kandydatów w JOW-ach. Index.hu podkreśla, że odsetek nieważnych kart do głosowania jest wyższy w porównaniu do ostatnich wyborów.
Nie chodzi jednak tylko o to, ile głosów było nieważnych, ale też na kogo te głosy mogły być oddane. Media i politycy zwracają uwagę, że w niektórych komisjach oddano kilkadziesiąt lub kilkaset głosów na kandydata partii opozycyjnej - jednak na liście partyjnej ugrupowanie tego kandydata miało dużo mniej, lub wręcz zero głosów. Np. w mieście Baja 159 osób zagłosowało na kandydata MSZP-Dialog, zaś na listę tej partii głosowało 0 osób. Oczywiście możliwe jest, że wyborcy oddali głos na kandydata, ale już nie na jego partię - jednak tak duże rozbieżności budzą niepokój, zwraca uwagę pecsistop.hu.
Nawet, jeśli doszło do błędów czy nieprawidłowości w opisywanych przez media komisjach, to najpewniej nie miało to znaczącego wpływu na wynik wyborów. Rządzący Fidesz wygrał z mocną przewagą nad całą opozycją i poprawił poprzedni wynik. Nadzieją opozycji mogłoby być jedynie odebranie większości konstytucyjnej.
Żądanie przeliczenia głosów zgłosił m.in. nacjonalistyczny Jobbik, największa partia opozycyjna - podaje hvg.hu. Partia zwracała uwagę m.in. na opóźnienie w podaniu wstępnych wyników wyborów oraz "zniknięcie 170-180 tys. głosów".
Ponownego liczenia domagają się też inne ugrupowania opozycji, w tym Koalicja Demokratyczna (DK). Politycy DK chcą ustalenia, ile z głosów uznanych za nieważne było oddanych na ich partię. Ferenc Gyurcsány także zwracał uwagę na późniejsze ogłoszenie wyników i wątpliwości ws. systemu informatycznego - opisuje budapestbeacon.com. Wreszcie podawał przykłady komisji, gdzie kandydaci DK otrzymali kilkadziesiąt lub kilkaset głosów, zaś lista partii - żadnego.
Wyborom przyglądała się Organizacja Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Nie zgłaszała ona zarzutów co do technicznego przeprowadzenia wyborów. Nie miała też obserwatorów we wszystkich komisjach, a jedynie w wybranych miejscach.
Jednak recenzja OBWE dot. kampanii wyborczej jest krytyczna. Organizacja zwracała uwagę, że kampania nie dawała wszystkim partiom równych szans. Zdaniem obserwatorów, kampania wyborcza rządzącego Fideszu pokrywała się z akcjami informacyjnymi prowadzonymi przez rząd.
Chodzi głównie o plakaty, na których przedstawiono falę imigrantów i uchodźców z 2015 roku, z dużym znakiem stop. Zostały one podpisane, jako „Informacja rządu”, ale wpisywały się w główny motyw kampanii rządzącej partii.
Choć OBWE unika zdecydowanych komentarzy, na konferencji prasowej padły ostre słowa dotyczące tego przypadku ze strony kierującego misją Douglasa Wake’a. - Ta retoryka była dość napastliwa i ksenofobiczna - podkreślił. OBWE twierdzi też, że choć wyborcy mieli szeroki wybór różnych opcji politycznych, to zaangażowanie państwa, brak wyważonego przekazu medialnego i nieprzejrzyste finansowanie kampanii ograniczało prawdziwą debatę polityczną. Zachowano przy tym podstawowe prawa i wolności.
Rzecznik klubu Fidesz Gergely Gulyás ocenił, że OBWE nie powinna wyrażać opinii politycznej na temat kampanii na Węgrzech. Stwierdził, że "odrzucanie imigracji to nie ksenofobia, a instynkt samozachowawczy".