W ciągu najbliższej doby Trump może uderzyć w Syrii. Prezydentowi przedstawiono opcje ataku

- Mamy wiele opcji militarnych. Niedługo poznacie decyzję. Najpewniej już po fakcie - mówił Donald Trump przed spotkaniem doradcami wojskowymi. W niedzielę wieczorem rozmawiał o ewentualnym ataku w Syrii w odpowiedzi na użycie broni chemicznej. Reakcji USA można spodziewać się jeszcze dziś.

Nie wiemy gdzie, w jaki sposób i kiedy dokładnie USA może zaatakować. Nie wiadomo także, czy do operacji przyłączy się Wielka Brytania i Francja. Jednak wiele wskazuje na to, że w ciągu najbliższych 24 godzin dojdzie do ataku na cele rządowe w Syrii. Prezydent Donald Trump nie ujawnił swojej decyzji, jednak w mocnych słowach wskazywał, że zamierza odpowiedzieć militarnie na użycie broni chemicznej. 

Także ambasador USA w Radzie Bezpieczeństwa ONZ Nikki Haley zapowiadała, że jej kraj może zdecydować się na działania nawet bez mandatu Rady. Na posiedzeniu, którego zwołania domagała się m.in. Polska, oskarżano reżim Baszara Al-Asada o użycie broni chemicznej w Dumie, na przedmieściach Damaszku. Według lokalnych organizacji zginęło tam 50 osób, w tym dzieci. Około 500 zostało poszkodowanych. Ambasador Syrii odrzucał oskarżenia.

Reakcja na atak w Dumie

Trump krótko po ataku skomentował go na Twitterze. Oskarżył o użycie broni chemicznej rząd w Damaszku, a o współodpowiedzialność - Rosję i Iran. Władze tych państw odpierają zarzuty. Przekonują, że atak bronią chemiczną miał być "upozorowany". 

Jednak inne państwa Zachodu przyjęły stanowisko podobne do USA, a prezydent Trump zapowiedział odpowiedź siłową. W nocy z niedzieli na poniedziałek spotkał się z generałami, sekretarzem obrony Jamesem Mattisem i nowym doradcą ds. Bezpieczeństwa Narodowego. John Bolton znany jest jako skory do rozwiązań siłowych.

- Dziś w nocy podejmiemy decyzję. Mamy wiele opcji militarnych. Damy wam znać niedługo. Najpewniej już po fakcie - mówił dziennikarzom przed spotkaniem Trump, opisuje "The Guardian".

Jak zaatakuje Trump?

Ze względu na tę i wcześniejsze wypowiedzi prezydenta komentatorzy oceniają, że jeśli dojdzie do ataku, to nastąpi on w ciągu najbliższej dobry. Patrząc po wcześniejszych atakach USA i np. Izraela, bardziej prawdopodobną wersją jest atak w nocy (w USA byłby wtedy dzień).

Tak było prawie dokładnie rok temu, gdy USA ostrzelała syryjskie lotnisko przy pomocy 59 pocisków taktycznych Tomahawk. Pierwszy taki atak wojsk amerykańskich w Syrii był odpowiedzią na użycie broni chemicznej w miejscowości Khan Sheikhun. W ataku, o który oskarżony władze Syrii, zginęło 70 - 100 osób, a kilka razy tyle doznało obrażeń. Amerykańskie pocisku uszkodziły wtedy infrastrukturę syryjskiej bazy lotniczej. Jednak nie możliwości wojskowe sił Al-Asada nie zostały w ten sposób poważnie ograniczone. Jak widać, nie odwiodły też władz Syrii od dalszego użycia broni chemicznej. 

embed

Według ekspertów, z którymi rozmawiał serwis "Foreign Policy", jeśli Trump chce uderzyć ponownie, będzie musiał zaatakować na większą skalę. Chodzi z jednej strony o dostosowanie realnych działań do mocnych zapowiedzi, z drugiej zaś - o taki atak, który realnie ograniczy możliwości wojskowe reżimu Al-Asada. USA - jak mówił sam Trump - mają wiele opcji ataku. W rejonie stacjonują okręty wyposażone w rakiety; samoloty wojskowe; a także drony. 

Możliwe też, że operacja zostanie przeprowadzona wspólnie z wojskami Wielkiej Brytanii i USA. Oba te kraje ostro potępiały atak chemiczny. Rząd brytyjski konsultował wczoraj możliwości odpowiedzi militarnej. Także francuski prezydent Emmanuel Macron mówił o "czerwonej linii" w sprawie użycia broni chemicznej. 

Co zrobi Rosja?

Reżim Al-Asada może grozić USA w razie ataku, nie ma jednak ani realnych opcji, by mu zapobiec, ani, by na niego odpowiedzieć. Inaczej jest w przypadku Rosji i to jej reakcja na ewentualny atak w Syrii będzie najbardziej wyczekiwana i znacząca.

Rosja już teraz groziła Stanom Zjednoczonym "poważnymi reperkusjami”, użyciem środków "politycznych, dyplomatycznych i - jeśli trzeba - militarnych". Na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ ambasador Rosji nie tylko odrzucał oskarżenia wobec władz Syrii, lecz mówił też o prowokacji i pozoracji. 

Jednak rok temu, gdy USA dokonały ostrzału w odpowiedzi na atak chemiczny w Khan Sheikhun, Kreml też groził odpowiedzią i mówił o  "poważnym naruszeniu relacji USA-Rosja". W praktyce jednak nie było reperkusji dla USA ze strony Rosji. Gdy USA zaatakował rok temu, Rosjanie zostali uprzedzeni o ostrzale tak, by ich ludzie nie znajdowali się w strefie zagrożenia.

Jak będzie tym razem, jeśli dojdzie do ataku? To trudne do przewidzenia, jednak reakcja Rosji zależałaby najpewniej m.in. od skali ataku. Już teraz Rosja wysyła sygnały dot. możliwego ataku. Obrona przeciwlotnicza floty czarnomorskiej została postawiona w stan gotowości. Uznawany za propagandowy rosyjski serwis Sputinik podał zaś, że "Rosja zaczęła blokować sygnał amerykańskich dronów w Syrii". Także amerykańskie media, powołując się na źródła wojskowe i rządowe, podały, że Rosja blokuje sygnał statków bezzałogowych - co poważnie ogranicza możliwości bojowe USA.

Atak i co dalej?

Odpowiedzi na to, czy USA zaatakują, gdzie i w jaki sposób poznamy wkrótce i - jak mówił Trump - najpewniej już po fakcie. Jednak taka interwencja USA zrodzi kolejne pytania.

Czy USA zmienią swoją swoją strategię w Syrii (Trump dopiero co zapowiadał wycofanie stamtąd wojsk)? Czy za ewentualnym atakiem nadejdą kolejne? Czy Trump będzie atakował po każdym doniesieniu o użyciu broni chemicznej? Jeśli tak, to jak mocne dowody będą potrzebne do podjęcia takiej decyzji? Czy nawet silny atak rzeczywiście ograniczy zdolności wojskowe reżimu w Damaszku? A jeśli tak, to czy poprawi to sytuację cywilów?

Jedne z najważniejszy pytań dotyczą też międzynarodowego kontekstu. Wojna w Syrii od dawna jest bardziej starciem regionalnych i światowych potęg, niż rebelią przeciwko rządowi. W ostatnich miesiącach pojawiły się obawy o eskalację konfliktu między aktorami wspierającymi poszczególne siły na miejscu. Iran wzmacnia swoją obecność w Syrii, a odpowiedzi na to Izrael bombarduje irańskie bazy. USA, broniąc swoich sojuszników, ostrzelała najemników z Rosji. Turcja podbiła region Afrin, który dotąd był zajmowany przez Syryjskie Siły Demokratyczne - sojusznika USA.

Już po samych zapowiedziach możliwego ataku w USA w Syrii pojawiły się komentarze, że pojedynczy atak pozwala Trumpowi czy innym przywódcom pokazywać, że coś robią i wzmocnić swoje notowania. Jednak jednorazowa interwencja bez szerszej strategii nie przekłada się długofalowo na rzeczywistość w Syrii, gdzie cywile wciąż są w tragicznej sytuacji i wciąż giną od broni chemicznej, konwencjonalnej, a także z braku leków i jedzenia.

Bombardowania, gruzy, ranni i zabici. Od 7 lat to dla nich codzienność

Więcej o: