To jedno z największych zaskoczeń w polityce międzynarodowej ostatnich lat. Przywódca komunistycznej Korei Północnej Kim Dzong Un wyraził chęć bezpośrednich negocjacji z prezydentem Stanów Zjednoczonych Donaldem Trumpem, dotyczących uzbrojenia. Zobowiązał się też, że - na czas rozmów - Korea Północna zawiesi realizację programów: jądrowego oraz rakietowego.
Donald Trump zaproszenie przyjął, podkreślił jednak, że sankcje na Koreę nie zostaną wycofane do czasu zakończenia rozmów.
Deklaracja Kim Dzong Una jest o tyle zaskakująca, że od wielu miesięcy między Stanami Zjednoczonymi a Koreą Północną postępowało wzajemne przerzucanie się groźbami i złośliwymi komentarzami. Relacje obu państw od lat były katastrofalne. Ostatnie porozumienie negocjował z Koreą w latach 90. prezydent Bill Clinton, nie zostało ono jednak zrealizowane.
W noworocznym wystąpieniu Kim Dzong Un ostrzegł Stany Zjednoczone, że na jego biurku znajduje się atomowy guzik. "Czy ktoś z jego wyczerpanego i wygłodzonego reżimu może mu przekazać, że ja też mam guzik atomowy, ale jest on znacznie większy? A poza tym mój przycisk działa" - odpowiedział na Twitterze Donald Trump.
ZOBACZ TAKŻE: 'Najwyższy przywódca otworzył serce'. Kim Dzong Un wyprawił obiad dla delegacji z Korei Płd. Są zdjęcia>>>
W ostatnich tygodniach wzajemne relacje wcale się nie ocieplały. Stany Zjednoczone w lutym nałożyły dodatkowe sankcje na Koreę Północną w związku ze śmiercią Kim Dzong Nama, brata Kim Dzong Una. Amerykański Departament Stanu oskarżył władze w Pjongjangu o zabójstwo.
Baczni obserwatorzy międzynarodowej polityki nie są do końca pewni, co myśleć o posunięciu Kim Dzong Una. - Dlaczego Korea Północna się na to decyduje? To pytanie za milion dolarów - mówi wprost Oskar Pietrewicz, analityk programu "Azja i Pacyfik" w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych. Ma jednak pewne podejrzenia.
- Może to być zarówno efektem pewności siebie, jak i słabości. Korea Północna może być przekonana, że po sukcesach nuklearnych z pozycji siły przystąpi do rozmów ze Stanami Zjednoczonymi. Z drugiej strony Korea mogła uznać, że pod wpływem coraz większych sankcji czas odpocząć. Mogła też bardzo poważnie odebrać sygnały amerykańskie o prewencyjnym uderzeniu na Koreę
- twierdzi Pietrewicz.
Według politolog dr Agnieszki Bryc z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, Kim Dzong Un nie wykazał dobrej woli, a "kalkulację interesów".
- Z punktu widzenia moralnego wiemy, że to reżim bandycki. Paradoksalnie jednak Korea Północna nie jest reżimem nieprzewidywalnym, poza tym wymaga gospodarczego wsparcia. Rozbudowanie programu jądrowego i traktowanie go jako karty przetargowej może pomóc w rozmowie z partnerami, którzy mogą zasilić Koreę gospodarczo i finansowo. Pamiętajmy, że Kimowi zależy na stabilności i przetrwania reżimu
- ocenia dr Bryc.
- Koreańczycy mogli też odebrać Trumpa jako nadmiernie emocjonalnego, raptownego w decyzjach. Symbolicznym "czerwonym guzikiem" mógłby wciągnąć Stany Zjednoczone i Koreę Północną w kolosalny konflikt - dodaje.
Zanim dojdzie do spotkania Donalda Trumpa i Kim Dzong Una, przez wiele tygodni nad merytoryczną stroną rozmów będą pracować służby dyplomatyczne obu krajów. Pozostaje też pytanie, gdzie obaj politycy uścisną sobie dłonie.
- Moim zdaniem nie stanie się to ani w Korei, ani w Stanach Zjednoczonych. Być może będzie to w państwie, które zaproponuje "gościnne usługi", czyli stworzy warunki do dyskretnych i poufnych negocjacji - podejrzewa dr Agnieszka Bryc z UMK. Twierdzi, że spotkanie mogłoby się odbyć w Europie.
Najważniejszym pytaniem jest jednak to, jaki będzie rezultat rozmów. Oskar Pietrewicz z PISM jest ostrożny w przewidywaniu konsekwencji spotkania Donalda Trumpa i Kim Dzong Una. Według eksperta Kim Dzong Unowi może zależeć na niczym więcej niż na zyskaniu uznania na arenie międzynarodowej.
- Nie sądzę, żeby efektem końcowym była likwidacja programu jądrowego. To, co mogą zrobić Koreańczycy, to program ograniczyć, zlikwidować część materiału. To, co mogą zrobić Amerykanie, to np. pomóc w rozwoju rozwijać pokojowego programu jądrowego, czyli pomóc rozwijać reaktory w kontrolowanych warunkach - spekuluje dr Bryc.
Nie bez znaczenia jest również fakt, że informację o chęci spotkania przekazały Donaldowi Trumpowi nie służby dyplomatyczne Kim Dzong Una, a władze Korei Południowej. Tu tkwi poważny haczyk.
- Korea Północna sama nic z siebie nie powiedziała. To komunikat Korei Południowej. To wygodne z punktu widzenia Kim Dzong Una, sprytna zagrywka. Skoro nie powiedział tego sam, to będzie mógł powiedzieć, że został źle zrozumiany. Może dojść do sytuacji, bo tak się zdarzało, że Korea wycofa się ze swoich deklaracji - zauważa Oskar Pietrewicz z PISM.
Świat czeka na wynik rozmów obu państw. Jedno już Kim Dzong Unowi się udało - od miesięcy budował napięcie, by wykonać zaskakujący krok, którego trudno było się w tym momencie spodziewać. I nikt tak naprawdę nie wie, czy jesteśmy świadkami przełomu, czy tylko zwykłej, politycznej gry.