Gdy Donald Trump ogłosił, że uznaje Jerozolimę za stolicę Izraela i przenosi tam ambasadę USA, Palestyńczycy wybuchli gniewem. Dla mieszkańców okupowanych Terytoriów Palestyńskich sprawa Jerozolimy ma zarówno wymiar symboliczny, jak i realny. Dlatego wyszli na ulice. W czasie protestów niektórzy palili opony i rzucili kamieniami w stronę izraelskiego wojska.
Żołnierze odpowiedzieli ogniem. Do końca grudnia zginęło 16 osób, setki zostało rannych. Wojskowi strzelali ostrą amunicją, gazem łzawiącym i metalowymi pociskami w gumowej osłonce.
Właśnie takim pociskiem został postrzelony w połowie grudnia 15-letni Mohammed Tamimi.
Chłopiec trafił do szpitala. Lekarze musieli otworzyć jego czaszkę, by usunąć pocisk. Przez kilka dni był w śpiączce. Do dziś nie ma fragmentu czaszki. Czeka na operację i bierze leki przeciwko epilepsji - opisuje "Washington Post". W rozmowie z "Haaretz" mówił, że z powodu obrażeń przez pół roku nie może wychodzić z domu.
W poniedziałek o godz. 3 nad ranem izraelska armia weszła do domu Mohammeda i zabrała go na przesłuchanie bez prawnika czy opiekuna.
Jak opisuje AFP, wojsko przesłuchiwało nastolatka w sprawie jego rany. Po tym na arabskojęzycznej stronie wydziału izraelskiego MON, którzy zarządza okupowanymi terytoriami, pojawił się wpis pod hasłem "jaka jest prawda o Mohammedzie Tamimim?".
"Cóż za zdziwienie! Dziś sam chłopak wyznał policji, że w grudniu został ranny podczas jazdy na rowerze. Oto kultura kłamstw i podburzania wśród dzieci i dorosłych w rodzinie Tamimi" - czytamy we wpisie. Zilustrowano go fragmentem artykułu o sprawie Mohammeda, przekreślonego napisem "Fake News".
Tymczasem w rozmowie z AFP nastolatek stwierdził, że okłamał policjantów. Miał bać się, że jeśli przyzna, że rana to efekt postrzału w czasie demonstracji, to zostanie oskarżony o udział w proteście i skazany.
W reakcji na oświadczenie rodzina chłopca opublikowała dokumenty z jego przyjęcia do szpitala. Lekarze opisują ranę postrzałową i bardzo obfite krwawienie. Opublikowano też zdjęcia, mające pokazywać usunięty pocisk oraz prześwietlenie głowy Mohammeda.
Wujek nastolatka, Attalah Tamimi, powiedział, że chłopiec był przerażony, a jego stan nie pozwalał na przesłuchanie.
- To chyba pierwszy Palestyńczyk, któremu izraelska armia uwierzyła, gdy wyparł się udziału w demonstracji - skomentował izraelski aktywista i przeciwnik okupacji Jonathan Pollak. - To nie jest sprawa "słowa przeciwko słowu" - dodał aktywista, który w czasie protestu był kilkadziesiąt metrów od postrzelonego chłopca.
- To pokazuje, jak niewielkie poważanie mają władze Izraela wobec życia i zdrowia Palestyńczyków, w tym nieletnich - ocenił Amit Gilutz z B’tselem, izraelskiej organizacji monitorującej naruszenia praw człowieka na Terytoriach Palestyńskich.
Sprawa 15-latka ma szerszy kontekst. Rodzina Tamimi pochodzi z miejscowości Nabi Salih, gdzie w latach 2010-2016 co tydzień organizowano protest przeciwko izraelskiej okupacji. Demonstracje zawieszono, gdy podliczono, że w tych latach 350 z 600 mieszkańców odniosło obrażenia ze strony armii.
Władze Izraela często określa Tamimich "prowokatorami". Dziennikarz Asaf Ronel przypomniał, że w 2015 roku komisja parlamentarna badała, czy są oni prawdziwą rodziną, a nie aktorami mającymi podburzać do protestów. Strona izraelska zarzuca rodzinie wykorzystywanie dzieci do wzbudzania sympatii.
Tego samego dnia, w którym postrzelono Mohammeda, dwaj izraelscy żołnierze weszli na podwórko domu jego kuzynki, 17-letniej Ahed Tamimi. Dziewczyna już wcześniej była przedstawiana jako symbol palestyńskiego oporu. Nastolatka zaczęła popychać i kopać żołnierzy, by zmusić ich do pójścia sobie. Inny krewny transmitował zdarzenie na Facebooku. Na nagraniu z tego momentu widać też, że policzkuje jednego z nich.
Wideo wywołało burzę. Dla części Izraelczyków pokazywało "opanowanie" żołnierzy, dla innych "zbytnią łagodność". Wiele osób, w tym członków rządu, wzywało by 17-latka "dokonała żywota w więzieniu". Dla żyjących na okupowanych terytoriach nagranie było kolejnym przykładem ingerencji izraelskiego wojska w życie, a jednocześnie oporu ze strony młodych.
Ahed została zatrzymana kilka dni później w środku nocy. W akcji miało brać udział ponad 30 żołnierzy. Według rodziny skonfiskowano ich telefony, a jednemu z dzieci odebrano go siłą. Przed sądem wojskowym postawiono jej 12 zarzutów, w tym napaść na żołnierza i "podburzanie do przemocy".
Emocje związane z postrzeleniem kuzyna to jedna z głównych linii obrony 17-latki. Żołnierze, którzy weszli na ich podwórko, mieli należeć do tej samej jednostki co ci, którzy strzelali do protestujących.
Uznanie przez wojsko "wypadku na rowerze" za oficjalną wersję wydarzeń może to podważyć. Na pierwszej rozprawie sąd postanowił - wbrew apelom adwokatów - że dalsza część procesu będzie tajna.
- Oni zrobią wszystko, aby zdyskredytować nie tylko Mohammeda, ale całą rodzinę - powiedział Attalah Tamimi.
Według Amnesty International między 500 a 700 palestyńskich dzieci co roku trafia przed sądy wojskowe.