Szukali go w górach, znalazł się 4 tys. kilometrów dalej. I nikt nie wie, jak się tam dostał

49-letni strażak z Toronto kilka dni temu zaginął w górach w stanie Nowy Jork. Trwające prawie tydzień poszukiwania nie przyniosły rezultatu. Wszystko dlatego, że mężczyzna był już na drugim końcu USA.

Zaginięcie Kanadyjczyka zgłosili w zeszłą środę jego towarzysze. Constantinos ‘‘Danny’’ Filippidis był od tamtej pory poszukiwany przez sześć dni w rejonie szczytu Whiteface Mountain w paśmie Adirondack w stanie Nowy Jork.

W akcji wzięło udział łącznie ponad sto osób oraz osiem rządowych agencji. Do poszukiwań mężczyzny wykorzystano helikoptery oraz psy tropiące. Wszystko na nic.

Przeczesywanie terenu odwołano dopiero w miniony wtorek, kiedy narciarz znalazł się - cały i zdrowy - w Sacramento w Kalifornii. W linii prostej to jakieś 4 tys. kilometrów od miejsca zaginięcia i nawet 10 godzin lotu.

Tajemnicze zaginięcie narciarza

To, w jaki sposób Kanadyjczyk wylądował na drugim końcu Stanów Zjednoczonych, bada teraz policja.

On sam twierdzi, że niewiele pamięta, a jedynym jego wspomnieniem jest ciężarówka, którą prawdopodobnie podróżował. Dodał też, że najpewniej doznał urazu głowy, ale nie jest pewien, jak do tego doszło.

Służby wykluczyły, by 49-latek trafił do Kalifornii na pokładzie samolotu, jego dokumenty pozostały bowiem w ośrodku narciarskim.

Zamarznięte jezioro to nie lodowisko. Nie trzeba wiele, by doszło do tragedii

Więcej o: