W 2016 rok 170 tys. ludzi przypłynęło z Turcji do Grecji. Pokonywali trasę na gumowych pontonach, płacąc za to przemytnikom tysiące euro. Wg oficjalnych danych utonęło tam ponad 400 osób. Jednak nikt nie wie, ile ofiar było w rzeczywistości - ponieważ nikt nie prowadził śledztwa w sprawie zatonięć. To jedna z rzeczy, które odkryli szwedzcy dziennikarze Annah Björk i Mattias Beijmo*. Zbadali oni sprawę łodzi nr. 370, która zatonął w nocy 5 stycznia. Zginęło ponad 40 osób, z których część udało się zidentyfikować tylko dzięki pracy dziennikarzy. Czytaj fragmenty książki>>>
Annah Björk: Dla nas wszystko zaczęło się w 2015 roku. Pamiętam, jak zobaczyliśmy zdjęcie ciała 3-letniego Alana Kurdiego na tureckiej plaży. To trafiło do serc wielu - w tym do mojego. Nie mogłam znieść siedzenia przy swoim biurku. Wtedy trasę z Turcji do Grecji pokonało milion ludzi. Chciałam coś zrobić. Powiedziałam Mattiasowi: jedźmy do Grecji.
AB: Tak. Nie wiedziałam nawet, co będziemy tam robić. Już pierwszego wieczoru spotkaliśmy rodziny z chorymi dziećmi, przemarzniętych ludzi, którzy dopiero co zeszli z łodzi. Po ciemku rozdawaliśmy im koce. Później nawet tych zabrakło.
W nocy na grupie wolontariuszy na Facebooku pojawiła się wiadomość z wezwaniem pomocy. Czekaliśmy, aż ktoś odpowie piszącym. Nikt tego nie zrobił. Ruszyliśmy sami. Na miejscu łódź przybijała do brzegu. 40-50 osób w pontonie. Za nim płynęły kolejne. To był nasz pierwszy dzień na Lesbos.
Uchodźcy po przybyciu na Lesbos Fot. Materiały prasowe
Mattias Beijmo: W następnych dniach zdarzali się ludzie z ranami postrzałowymi. "Tu jest źle, ale powinniście zobaczyć, jak wygląda to tam, skąd wyruszamy" - mówili. Zdaliśmy sobie sprawę, że aby naprawdę zrozumieć tę sytuację, musimy udać się do Turcji.
AB: Ludzie pytają nas, dlaczego pojechaliśmy prowadzić to śledztwo całkiem sami, bez doświadczenia. Myślę, że odpowiedź na to pytanie pokazuje problem z tym kryzysem: nie było nikogo innego, kto by to zrobił.
AB: Nie dochodziłoby do tego, gdyby uchodźcom zapewniono bezpieczną drogę do Europy. Na tej samej trasie z Turcji do Grecji, na której zginęli ludzie z łodzi 370, pływa prom pasażerski. Kursuje 2-3 razy dziennie.
MB: 15 euro zamiast 1000. Ubieganie się o status uchodźcy powinno być możliwie najłatwiejsze, a nie odwrotnie. Tym bardziej, że nie ma to nic wspólnego z tym, czy ostatecznie zostaniesz w kraju jako uchodźca. Bezpieczna ścieżka migracji to nie kwestia polityki, to kwestia praw człowieka.
MB: Aby zobaczyć, jak to działa w praktyce, wystarczy obejrzeć wykonywane przez migrantów nagrania. Widać na nich, jak turecka straż przybrzeżna bosakami przebija pontony z ludźmi - w tym z kobietami i dziećmi - na pokładzie. Później pływają dookoła motorówką, by fale przewróciły ponton.
AB: To zachowanie straży wcale nie jest wyjątkowe. Wielu uchodźców o tym opowiada. Poza tym gdyby straż przybrzeżna naprawdę chciała ich powstrzymać, mogliby to zrobić. Tymczasem wciąż setki ludzi przypływają do Grecji każdego tygodnia.
MB: Co ważne, działania tureckiej straży są nie tylko nieetyczne, ale też łamią prawo międzynarodowe. Uchodźcy mogą - zgodnie z konwencją Genewską - ubiegać się o ochronę. Zatrzymywanie ich jest nielegalne. Tymczasem turecka straż robi dokładnie to, i dostaje za to miliony euro od UE.
MB: Warto zdawać sobie sprawę, że facet, który kieruje łodzią, nie jest przemytnikiem. To kolejny uchodźca. Czasem robią to w zamian za zniżkę u szmuglerów. Czasem po prostu przemytnik przed odpłynięciem wskazuje palcem na przypadkową osobę, mówi: ty sterujesz.
MB: Zupełnie nie! Większość Syryjczyków nie mieszkała nad wodą, niektórzy nigdy nawet nie widzieli morza. Przemytnik mówi: kieruj się na te migające światełka, to lotnisko na Lesbos. I płyną. I toną.
MB: No właśnie. Albo mamy system, prawa, na które się zgodziliśmy, albo stosujemy to prawo wybiórczo. Rządzi tu partia, która nazywa się Prawo i Sprawiedliwość. Skoro jest prawo, to trzeba go przestrzegać, a nie wybierać, kiedy się je stosuje .
AB: Można pisać - nam udało się stworzyć tę książkę. Można czytać o sytuacji, rozmawiać o tym z przyjaciółmi i rodziną. Opowiadaj to, co wiesz w mediach społecznościowych. To ma bardzo dużą moc. Warto, jeśli możesz, spotkać uchodźcę. Porozmawiać, zobaczyć, że jesteśmy tacy sami. Po powrocie z Lesbos opowiadałam w szkole mojego syna o tym, co zobaczyłam.
MB: Ja z chęcią pojeździłbym po szkołach szczególnie w Polsce. Obozy, które widzieliśmy w Grecji, a także te w Turcji, bardzo przypominają obozy koncentracyjne, które działały na terenie Polski. Nie prowadzi się tam eksterminacji, ale doprowadza do powolnej śmierci. I ludzie tam umierają. Szczególnie teraz, zimą. Ale latem ludzie też umierają.
MB: Nie powinniście się w Polsce bać pokazywać podobieństw między waszą niedawną historią a tym, co dzieje się w Syrii, w Turcji i w Grecji. To jest to samo. Powiedzcie to dzieciom w szkole, powiedzieć to dorosłym, może powiedzieć to komuś z PiS-u. Mam nadzieję, że ta książka wywoła tutaj taką dyskusję. Po przeczytaniu jej poznacie Ahmada, Nassera. Oni żyją teraz. Nie dlatego, że im pomogliśmy, tylko przez przypadek. Ale Lamis i inne dzieci nie żyją. I nie zginęły po prostu dlatego, że to przemytnicy są złymi ludźmi. Ci uchodźcy nie żyją, ponieważ my im nie pomogliśmy. Oni umarli, tak, jak umierały dzieci w latach 40. XX wieku.
AB: Uderza mnie to, jak różnie patrzymy na ludzi. Tonie łódź na Morzu Śródziemnym, ludzie giną i... nikt się tym nie zajmuje. Nie ma śledztwa, nie identyfikuje się ofiar. Nie sprawdza się, co poszło nie tak, dlaczego łódź zatonęła. Gdyby chodziło o wypadek samolotu z Polakami na pokładzie, to mielibyśmy wielkie śledztwo. Ale w przypadku tych łodzi nikt tego nie robi.
MB: Jeszcze jako wolontariusze na greckiej wyspie Lesbos odkryliśmy niewygodną prawdę. Że nie choć na miejscu byli ludzie z ONZ, to nie mieli nawet dosyć koców dla chorych dzieci. Że jakieś koce były w magazynie kilka kilometrów dalej, ale nikt nie miał klucza. Że na przybijająca łódź nie czeka nikt poza nami. Nie ma straży przybrzeżnej, nie ma Frontexu, nie ma ratowników. Nikt nie zajmował się przypływającymi. Tylko my.
MB: W Syrii trwa wojna. Najwięcej krwi na rękach ma Baszar al-Asad. Ludzie uciekają przed jego bombami i sarinem do Turcji. Tam prezydent Recep Erdogan też ma wiele krwi na rękach. Syryjczycy nie widzą tam przyszłości i mają prawo ubiegać się o status uchodźcy. Więc uciekają do Europy. I tam są kraje, które im pomagają i są kraje - jak Polska czy Węgry - które nie przyjmują prawie nikogo. Nie uważam, że polski czytelnik powinien szafować oskarżeniami, kto ma krew na rękach.
AB: A kiedy my debatujemy, kto ma jest splamiony czyją krwią, dzieci cierpią i umierają na wojnie, na morzu i w obozach. I tym powinniśmy się zajmować.
MB: Powiem to jeszcze raz: gaz sarin. Kiedy żyjesz we wsi w Syrii i sąsiednia wieś została zaatakowana gazem bojowym, kiedy widzisz zdjęcia i słyszysz samoloty, wtedy ta podróż okazuje się ryzykiem, które możesz podjąć. Oczywiście nie każda łódź tonie.
AB: Krótka odpowiedź? One nie mają wyboru. Znam wiele osób, które miesiącami szukały "odpowiedniego" przemytnika, takiego, któremu ufają. Obiecuje się im wiele, zapewnia, że ich łódź jest inna niż te, które toną. Dopiero na plaży okazuje się, że to tylko ponton.
AB: To z pewnością bardzo frustrujące dla pracujących tam ludzi. Dla nich ciała uchodźców to codzienny widok. Dla nich Alan to jedna z tysięcy ofiar. Dlatego też chcieliśmy napisać książkę. By dać twarze i imiona kilku kolejnym osobom.
Dobijające jest też to, że zainteresowanie trwa tak krótko. Po opublikowaniu zdjęcia 3-latka wielu ludzi chciało zostać wolontariuszami, wpłacić pieniądze. To potrwało może dwa miesiące. A sytuacja wcale się nie poprawiła. Zaraz nad Morzem Śródziemnym i na greckich wyspach znów będzie zima.
*Rozmowa z autorami książki "Łódź 370. Śmierć na Morzu Śródziemnym" w polskim przekładzie Ireny Kowadło-Przedmojskiej, którą w promocyjnej cenie można kupić w Publio.pl oraz w Kulturalnym Sklepie>>>
'Łódź 370' Fot. Materiały promocyjne