Walka o życie 44-osobowej załogi, która zaginęła na Atlantyku trwa szóstą dobę. Nie wiadomo gdzie jest okręt, nie wiadomo, co dzieje się z załogą. Kontakt z jednostką utracono w środę. ARA "San Juan" znajdował się na wysokości środkowej części wybrzeża Argentyny, ponad 200 mil morskich od brzegu. Natychmiast rozpoczęto operację poszukiwawczą na wodzie i z powietrza. Utrudnia ją jednak zła pogoda - sztorm i wysokie fale. Jedną z hipotez, przyjmowaną obecnie za najbardziej prawdopodobną, jest awaria zasilania na jednostce.
W sobotę pojawiła się informacja, że zarejestrowano siedem nieudanych "połączeń satelitarnych", które mogą być wykonane z "San Juan". Zdaniem specjalistów, to załoga może próbować odzyskać kontakt z bazą. Połączenia miały od 4 do 36 sekund i wykonano je w sobotę rano oraz wczesnym popołudniem.
Teraz okazuje się, że to nie sygnały nadane przez San Juan. - Sygnały satelitarne, które w ostatnich dniach zarejestrowały systemy nie pochodziły z zaginionego okrętu podwodnego "San Juan" - podało dowództwo argentyńskiej marynarki.
Także dźwięki wykryte w poniedziałek przez przebywające w pobliżu obszaru poszukiwań jednostki nie wskazują, żeby wysyłała je załoga zaginionego okrętu. - To odgłosy oceanu, życia morskiego - powiedział rzecznik argentyńskiej marynarki wojennej.
Sygnały przebadała załoga amerykańskiego samolotu rozpoznawczego P-8A Poseidon, który uczestniczy w poszukiwaniach. To maszyna przeznaczona do wykrywania zaginionych jednostek.
Należący do argentyńskiej marynarki wojennej okręt podwodny klasy TR-1700 z napędem konwencjonalnym wracał z rutynowej misji w rejonie Przylądka Horn do bazy w Mar del Plata, położonej w odległości około 400 kilometrów na południe od Buenos Aires.