We wtorek wieczorem szef katalońskiego rządu przedstawił w lokalnym parlamencie wyniki niedawnego referendum w sprawie niepodległości regionu. Carles Puigdemont ogłosił, że Katalonia uzyskała prawo do suwerenności - jednocześnie jednak zaproponował zawieszenie deklaracji w tej sprawie oraz podjęcie rozmów z Madrytem.
- Można to potraktować w jakimś sensie jako niełatwy krok w tył - komentuje w rozmowie z Gazeta.pl Jerzy Maria Nowak, były ambasador RP w Hiszpanii. Jego zdaniem władze w Katalonii najwyraźniej zdały sobie sprawę z tego, że jednostronne ogłoszenie niepodległości nie spotka się z przychylnym nastawieniem ani w Unii Europejskiej, ani w pozostałej części Europy. To pierwszy powód.
Dwa kolejne? Zdaniem dyplomaty na szefie katalońskiego rządu mogły zrobić wrażenie niedawne masowe demonstracje w imię jedności Hiszpanii, zorganizowane także w Barcelonie, oraz groźba ucieczki kapitału i firm z Katalonii do innych regionów kraju.
- Ta decyzja to wyraz pragmatyzmu. Zamiast posunąć się do desperackiego kroku, Katalonia zgodnie z prawem międzynarodowym po prostu oświadczyła, że jest gotowa do rozpoczęcia negocjacji z rządem w Madrycie - tłumaczy były ambasador.
- Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby Puigdemont jednak proklamował niepodległość. Jutro mielibyśmy tam dodatkowe siły wojskowe wysłane przez Madryt, mogłoby dojść do aresztowań - dodaje.
- Dzisiejsza decyzja zdecydowanie rozładuje napięcie w Hiszpanii. Obie strony muszą tylko sięgnąć do większych pokładów empatii i zrozumienia. Rząd w Madrycie również powinien wydać jakieś uspokajające oświadczenie, a nawet pochwalające postawę Barcelony - ocenia Jerzy Maria Nowak.
Trudno powiedzieć, ile teraz potrwają zapowiedziane negocjacje z Madrytem ani czym się zakończą. - Na pewno nie usiądą do nich premier Hiszpanii Mariano Rajoy ani Carles Puigdemont, tylko ich delegacje, bo oni sami stoją na bardzo skrajnych stanowiskach - tłumaczy były ambasador.
Niewykluczone, że pojawi się też jakiś pośrednik, ale prawie na pewno nie będzie to nikt z nim zewnątrz - ani Unia Europejska, ani Szwajcaria. - Madryt nie pozwoli na umiędzynarodowienie tego sporu. To będzie raczej jakaś ważna osobistość, może Kościół. Szkoda, że nie może się tego podjąć król - podsumowuje nasz rozmówca.
Ponad tydzień temu - 1 października - w Katalonii zorganizowano referendum niepodległościowe, nieuznawane przez władze centralne w Madrycie. Według tamtejszego Trybunału Konstytucyjnego głosowanie zarządzono wbrew ustawie zasadniczej.
Hiszpański rząd próbował zablokować październikowe referendum wszelkimi możliwymi sposobami. Konfiskowano urny i karty do głosowania, zamykano lokale referendalne. W niektórych miejscach brutalność policji i Gwardii Obywatelskiej doprowadziła do starć, w ruch poszły policyjne pałki i gumowe kule. Rannych zostało wówczas w sumie ponad 800 osób.
Ostatecznie frekwencja wyniosła 42,34 proc. - ponad 90 proc. głosujących opowiedziała się za secesją regionu. W świetle tych wydarzeń przez ostatnie dni wielu europejskich polityków apelowało do Katalonii o poszanowanie konstytucyjnych reguł Hiszpanii.
Chcesz wiedzieć więcej na temat współczesnej Hiszpanii? Sprawdź reportaż "Ludzie z Placu Słońca" >>