Prowincjonalne miasto stało się kluczowe dla syryjskiej wojny. I pokazuje, o co w niej chodzi

Patryk Strzałkowski
Kilka dzielnic i lotnisko, a wokół setki kilometrów pustyni, opanowanej przez islamistów. Oblężone Dajr az-Zaur przez lata zdawało się zapomniane. Teraz strony konfliktu ścigają się, by je zająć. Efekt może zdecydować nie tylko o przyszłości kraju, ale też układzie sił na Bliskim Wschodzie.

Mała wyspa, otoczona przez wrogów. W takiej sytuacji przez prawie trzy lata byli mieszkańcy oraz syryjscy żołnierze w mieście Dajr az-Zaur. Położone na środku pustyni (pomijając pas zieleni nad Eufratem) miasto leży na wschodzie Syrii, daleko od głównych sił rządowych.

W 2014 roku większość miasta zajęła organizacja Państwo Islamskie (PI). Jednak mała część pozostała w rękach wojsk reżimu Baszara Al-Asada. Zaczęło się oblężenie.

W tym czasie Armia Syryjska (kolor czerwony na mapie) była zajęta głównie walką z innymi grupami rebeliantów, a żołnierze i cywile w Dajr az-Zaur byli pozostawieni sami w sobie, dokładnie pośrodku samozwańczego kalifatu. Sytuacja nie zmieniała się - aż do sierpnia tego roku.

embed

W połowie miesiąca zaczęła się potężna ofensywa w kierunku miasta. Już wcześniej armia Asada (wraz z rosyjskimi komandosami i walczącymi po jej stronie bojówkami szyitów, finansowanymi przez Iran) odebrały islamistom spore terytorium Jednak między 15 sierpnia a 5 września przesunięto linię frontu o 200 km na wschód. W końcu armia dotarła do miasta i przerwano oblężenie. Jednak walki o Dajr az-Zaur nadal trwają.

Tymczasem w połowie września w kierunku tego samego miasta nagle ruszyła równie szybka ofensywa Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF - kolor żółty na mapie). Ta wspierana przez USA koalicja kurdyjsko-arabska od dawna była najskuteczniejszą siłą walczącą z PI. Operację w Dajr az-Zaur również zaczęto pod pretekstem wyzwolenia miasta spod władzy terrorystów. Jednak rzeczywistość jest dużo bardziej złożona.

embed

Dwie ofensywy we wschodniej Syrii w pewnym monecie zaczęły przypominać wyścig. I rzeczywiście - choć prowincjonalna stolica przez lata była zostawiona sama sobie, to teraz stała się strategicznym punktem. Jest też miejscem, gdzie doskonale widać, jak międzynarodowe siły wpływają na "wojnę domową" w Syrii.

Wyścig o ropę...

- Gra w północno-wschodniej Syrii toczy się o kluczowe punkty. Ten, kto je zajmie, będzie mógł oddziaływać na okoliczne terytoria, ale też trzymać klucz do tego, co najważniejsze: dróg, rzek i złóż roponośnych - mówi w rozmowie z Gazeta.pl dr Maciej Milczanowski, ekspert ds. bezpieczeństwa z Instytutu Badań nad Bezpieczeństwem Narodowym w WSiZ w Rzeszowie.

Większość złóż ropy w regionie Dajr az-Zaur znajduje się po wschodniej stronie Eufratu. Dla sił rządowych oznacza to konieczność przekroczenia rzeki. Wg niepotwierdzonych informacji w poniedziałek to się udało - z pomocą Rosjan miał powstać most pontonowy.

Jednak dla poszczególnych stron dostęp do zasobów jak woda czy ropa nie jest jedynym ważnym czynnikiem.

- Kolejnym elementem jest referendum niepodległościowe, które ma odbyć się za tydzień w irackim Kurdystanie. Podobne referenda zapowiadają Kurdowie w Syrii. W tym momencie zwycięstwo SDF wpłynęłoby na nastroje Kurdów - wyjaśnia Milczanowski.

... i dominację

O konflikcie syryjskim od dawna mówi się, że jest tzw. wojną zastępczą (ang. proxy war). Oznacza to sytuację, w której państwa walczą ze sobą nie w bezpośrednim starciu, lecz przez wspieranie stron innego (często lokalnego) konfliktu.

Baszara Al-Asada wspiera Rosja oraz szyicki Iran (w tym jego sojusznik, libańska organizacja Hezbollah). Kurdowie i Syryjskie Siły Demokratyczne mają wsparcie USA - sojusznika Izraela oraz sunnickich państw Półwyspu Arabskiego (w tym wrogiej Iranowi Arabii Saudyjskiej).

Aby zrozumieć drugą z przyczyn wyścigu o Dajr az-Zaur, trzeba spojrzeć na mapę całego regionu.

"Z góry" widać to, o czym mówią wprost proirańskie media, a nawet dowódcy w Syrii.

Jednym z najważniejszych sojuszników Iranu jest Hezbollah (przez niektóre kraje klasyfikowany jako organizacja terrorystyczna). Jednak od początku wojny w Syrii Iran ma zablokowany dostęp lądowy do Libanu, gdzie działa Hezbollah. Drogę przecięły właśnie tereny zajęte przez Państwo Islamskie.

Tę trasę - przez przyjazny Teheranowi Irak i tereny sojuszniczego reżimu w Syrii - udałoby się otworzyć ponownie, gdyby wojska prorządowe dotarły do granicy. A kluczem jest tu właśnie Dajr az-Zaur. Leży w dolinie Eufratu, wzdłuż którego biegnie jedna z głównych dróg do Iraku i znajduje się mniej niż 100 km od granicy.

Z tego samego powodu dostęp do granicy mogą chcieć zablokować Amerykanie - za pośrednictwem wspieranych przez nich SDF. Otwarcie osi Iran - Irak - Syria - Liban (nazywanej "osią oporu") to wzmocnienie Iranu, a więc takze osłabienie amerykańskich partnerów z Półwyspu Arabskiego. Natomiast kolejny sojusznik - Izrael - może uznawać to za bezpośrednie zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa.

- Izrael oficjalnie nie popiera żadnej za stron, ale wiemy, że bombarduje Hezbollah w Syrii - wspomina ekspert. Trudno ocenić, na ile te strony oddziałują bezpośrednio na sytuację w Dajr az-Zaur. Te działania często są ukrywane lub pośrednie (choć np. rosyjscy żołnierze nie ukrywają swojej obecności w mieście). - Ale w całym kontekście wojny w Syrii bardzo dobrze widać na tym przykładzie interesy Saudów, Izraela czy Iranu - dodaje dr Milczanowski.

Co zrobią Trump i Mattis?

Jasnym wydaje się, że Iran i Rosja chcą utrzymać swoją obecność i idące za tym wpływy w Syrii. Nie wiadomo za to, co zrobią Amerykanie. Teraz wspierają Kurdów i SDF na ziemi i w powietrzu. Jednak oficjalnie ich misją jest pokonanie PI, a nie okupowanie terytorium w Syrii. Do tego mają fatalne doświadczenia z długoterminową obecnością w Iraku i Afganistanie.

- Amerykanie sami skomplikowali swoją sytuację, kiedy kilka lat temu zdecydowanie opowiedzieli się za obaleniem reżimu Asada. W ten sposób ograniczyli swoje wpływy w Syrii tylko do rebelii. Tam czołowe pozycje objęli radykałowie i ta współpraca kompromitowała USA - mówi dr Milczanowski. - Donald Trump krytykował to w kampanii i dziś jest w trudnej sytuacji. Jak udzielać wsparcia, skoro za to samo krytykował poprzedników? - zwraca uwagę.

Możliwe, że oficjalnie nie dowiemy się, jak dokładnie wygląda amerykańska strategia w Syrii i jaka będzie obecność sił USA w regionie. - Sekretarz Obrony gen. James Mattis oświadczył wprost, że nie będą o wszystkim mówić, by nie zdradzać "asa w rękawie" - mówi ekspert. Także sam Trump zapowiadał jeszcze w kampanii, że nie będzie "zdradzał wrogom planów".

Koniec Państwa Islamskiego? Niekoniecznie

Poza walką z Państwem Islamskim każda ze stron ma swoje interesy. Ale wciąż największym przegranym jest sama organizacja terrorystyczna. W ciągu ostatniego roku straciła ogromną część terytorium w Iraku i Syrii, w tym najważniejsza miasta. Jednak dr Milczanowski ostrzega, że zwycięstwo militarne tu nie wystarczy.

- Pamiętajmy, że Państwo Islamskie to tylko szyld. Idea, która stoi za PI - czyli tego, że sunnici zostali zostawieni sami sobie (w rządzonych przez szyitów i alawitów Iraku i Syrii - red.) - to się nie zmieniło. Od tego, co na przejętych terenach zrobią władze w Damaszku i Bagdadzie, będzie zależało, czy nie powstanie jakieś nowe PI - mówi dr. Milczanowski. - Można zniszczyć terytorium, można zabić liderów, ale idea jest nieśmiertelna - dodaje.

Jak podkreśla ekspert, konieczne jest zaangażowanie wielu państw, a nie tylko władz Syrii i Iraku. - Jeżeli dojdzie znów do represji, czystek etnicznych, to będziemy mieli kolejne odsłony Państwa Islamskiego pod innymi nazwami - ocenia dr Milczanowski i mówi o potrzebie przywrócenia równowagi między sunnitami, szyitami i innymi mieszkańcami.

- Musi być wola, aby zakończyć konflikty, a nie tylko zdobywać złoża ropy. Ale na to nie widzę wielkich szans - podsumowuje.

Zimna Wojna na Bliskim Wschodzie. Rywalizacja Iranu i Arabii Saudyjskiej destabilizuje cały region

Więcej o: