Pan Marcin i pani Angelika mieszkali w hrabstwie North Yorkshire, położonym na północ od Manchesteru - pisze dziennik "Daily Mail". Do hali, gdzie w poniedziałek w nocy doszło do eksplozji, przyjechali, by odebrać swoje dwie córki z koncertu Ariany Grande. Życiu i zdrowiu sióstr nie zagraża niebezpieczeństwo.
Pan Marcin był taksówkarzem, jego starsza córka - Alex - jest studentką York College. Przyjaciele rodziny bardzo ciepło wspominają tragicznie zmarłą parę. - To była kochająca się, idealna rodzina. Zrobiliby dla ciebie wszystko. Naprawdę, byli idealni - mówi jeden z ich sąsiadów.
Inna sąsiadka rozpoczęła już w sieci zbiórkę pieniędzy dla osieroconych sióstr. "Wiem, że żadne pieniądze nie złagodzą ich bólu, ale mam nadzieję, że zebrana przez naszą społeczność kwota pomoże im finansowo przetrwać ten okropny czas" - napisała na stronie GoFundMe pomysłodawczyni zbiórki.
Polskie MSZ przekonuje, że córki tragicznie zmarłych Polaków "są pod opieką" zarówno brytyjskich, jak i polskich służb.
Do ataku w Manchestrze doszło w poniedziałek w nocy w jednej z hal widowiskowych, tuż po koncercie amerykańskiej wokalistki. W wyniku samobójczego zamachu zginęły 22 osoby, a 59 - w tym jeden Polak - zostało rannych. Sprawcą był najprawdopodobniej 23-letni Salman Abedi, Brytyjczyk libijskiego pochodzenia. Nie wiadomo, czy działał sam - w sprawie zamachu zatrzymano już jednak co najmniej kilka osób.