W poniedziałek koło północy, tuż po koncercie Ariany Grande, doszło do wybuchu w brytyjskiej Arena Manchester. Policja w tej chwili przyjmuje wersję, że ataku dokonał pojedynczy sprawca, który sam zginął po zdetonowaniu ładunku samobójczego. Z relacji świadków zebranych przez brytyjski portal Express wynika, że ochrona nie przykładała wielkiej wagi do sprawdzania, kto co wnosi na imprezę z udziałem tysięcy nastolatków.
Wybuch na koncercie Ariany Grande w Manchesterze. Co najmniej 22 zabitych i 59 rannych [RELACJA]
- Być może powodem było to, że się spóźniliśmy - zastanawia się Kirstyn Pollars, która opowiadała w Sky News, że nikt nie sprawdził, czy nie wnosi w torebce niczego niebezpiecznego. Kobieta była na koncercie ze swoją dziewięcioletnią córeczką. Obie siedziały blisko sceny, po jej prawej stronie. Miały szczęście, bo do wybuchu doszło z lewej strony, daleko od nich.
Manchester. Ranni ludzie wybiegali w panice, dziesiątki karetek na ulicach [ZDJĘCIA]
Chris Prawley stwierdził w rozmowie z Fox News, że na koncercie "praktycznie nie było ochrony". - Bywałem już na koncertach. Zdarza się, że ochrona przeprowadza rewizję osobistą i każe ludziom opróżnić kieszenie, zanim pozwoli im wejść. Na tej imprezie niczego podobnego nie było. Pokazaliśmy bilety i po prostu weszliśmy do hali - opowiadał.
Wybuch w Manchester Arena na koncercie Ariany Grande. Jest wielu zabitych i rannych [CO WIEMY]