"Francuzi są wściekli, gotowi głosować na każdego, kto obieca zmianę". Ekspert o wyborach

Czy we Francji zadziała "efekt Trumpa" i wygra kandydatka niedoceniana w sondażach? Czemu niektórzy geje popierają Le Pen? O tym, jak głosują Francuzi i czemu tym razem są wyjątkowo nieprzewidywalni rozmawiamy z profesorem Georgesem Minkiem.

Tomasz Setta, Gazeta.pl: Był pan zaskoczony wynikami pierwszej tury?

Prof. Georges Mink*: - Nie, nie byłem zaskoczony. Wierzę sondażom, bo jako socjolog znam metody ich przeprowadzania. Wiem też, w jaki sposób "prostuje" się ewentualne błędy w uzyskanych wynikach tak, by końcowy rezultat oddawał rzeczywistość. To, że Marine Le Pen zajmie w tej turze drugą lokatę było do przewidzenia, podobnie było z wygraną Emmanuela Macrona. Jeśli już coś mnie zaskoczyło, to bardzo dobry wynik Jean-Luca Melenchona.

Zagłosowało na niego ponad 7 milionów Francuzów, podobnie było w przypadku Francoisa Fillona. Teraz sondaże przewidują, że część tych wyborców pozostanie w domu.

- To prawda. W pierwszej turze Francuzów aktywizowało "bogactwo wyboru". Dzięki 11 różnym kandydatom mogli swobodnie wyrazić swoje postawy, takie jak gniew czy niezadowolenie z ostatnich pięciu lat. Mogli też w końcu zademonstrować obawę przed zwycięstwem skrajnych opcji politycznych. Teraz w pewnym sensie te możliwości znikają i aż 20 milionów Francuzów jest "osieroconych" – nie mają swojego kandydata.

Co zrobią w niedzielę?

- Tu mogą zagrać różne mechanizmy. Część pozostanie w domu, bo nie ma na kogo zagłosować. Inni – jak na przykład grupa wyborców Melenchona – zostaną, bo przed nimi przygotowania do już zupełnie innego etapu, czyli czerwcowych wyborów parlamentarnych. Wreszcie, część Francuzów nie pójdzie głosować, bo jest przekonana, że Macron tak czy tak wygra i nie ma sensu oponować przeciwko skrajnej prawicy.

Tylko że sondaże, które dają dziś Macronowi sporą przewagę, mogą okazać się złudne, a wiara w nie – niebezpieczna. Na tym etapie prezydenckiego wyścigu dynamika zdarzeń jest już bowiem bardzo trudna do przewidzenia.

Są też tacy, którzy zapowiadają oddanie zaskakującego głosu. Mam tu na myśli niektórych muzułmanów czy homoseksualistów**, otwarcie deklarujących swoje poparcie dla Le Pen.

- Są takie grupki, ale to bardzo marginalne zjawiska. Trzeba przy tym pamiętać, że te osoby tylko pozornie mają inne poglądy niż kandydatka Frontu Narodowego. Pamiętajmy, że jest przecież spora grupa skrajnie prawicowych homoseksualistów, którzy różnią się z nią tylko w jednym punkcie - dotyczącym stosunku do ich orientacji. Dość powiedzieć, że jeden ze współpracowników Le Pen jest zadeklarowanym homoseksualistą (Sébastien Chenu - red.).

Wydaje się, że niektórzy Francuzi są tak wściekli na system, iż gotowi są oddać głos na każdego, kto obiecuje zmianę. Ludzi po prostu wciąga pewna próżnia.

Wróćmy jeszcze do Macrona, który już kilka razy podczas tej kampanii wziął na swój celownik Polskę. Patrząc z pańskiej perspektywy, Warszawa stała się w tej walce o prezydenturę jakimś punktem odniesienia dla kandydatów?

- Nie sądzę, jest raczej skrajnym marginesem. Pamiętajmy, że sprawa Polski pierwszy raz pojawiła się w kontekście firmy Whirlpool, która przenosi swoje fabryki nad Wisłę. Gdyby przenosiła je na przykład do Rumunii, to dyskusja dotyczyłaby Rumunii. W tym sensie Macron odpowiedział jedynie na deklaracje ze strony Marine Le Pen. Kiedy zorientował się, że jego niezgoda na "socjalny dumping" ze strony krajów Europy Wschodniej w praktyce stoi w sprzeczności z jego liberalizmem, wtedy punkt ciężkości przeniósł na krytykę Polski związana z "łamaniem demokracji". Zapewne w tym przypadku chodzi mu o spór wokół Trybunału Konstytucyjnego oraz procedurę kontroli praworządności, jaką wobec Warszawy wszczęła Komisja Europejska.

Odważyłby się pan wskazać zwycięzcę?

- Bardzo trudno go wskazać. Nie wykluczam, że w decydującym momencie proporcje pomiędzy kandydatami ulegną zmianie. Nad Europą mimo wszystko wisi "syndrom Trumpa" (w 2016 r. wybory prezydenckie w USA wygrał Donald Trump, choć sondaże dawały zwycięstwo jego rywalce, Hillary Clinton - red.). Mam też wrażenie, że ludzi wciąga wspomniana już przeze mnie "próżnia", na zasadzie: chcemy kogoś zupełnie nowego i zobaczymy, sprawdzimy, co nam z tego przyjdzie.

ZOBACZ TEŻ: Nauczyciele angielskiego sprawdzili głośne oświadczenie MSZ ws. słów Macrona. Efekt? >>>

*Prof. Georges Mink – Francuski politolog, socjolog. Dyrektor badań w Instytucie Nauk Społecznych o Polityce przy francuskim Centrum Badań Naukowych (CNRS) oraz profesor Kolegium Europejskiego w Natolinie.

** Nie ma sondaży, które pokazywałby, na jaki procent poparcia od tych grup może liczyć Le Pen. Zagraniczne portale powołują się albo na dane mówiące o tym, że część środowiska LGBT popierała w przeszłości Front Narodowy, albo na rozmowy z pojedynczymi osobami z tego środowiska, które wskazują na strach przed radykalnym islamem albo powody ekonomiczne. Ostatnio media cytują też sondę w popularnej we Francji aplikacji randkowej dla gejów, w której wynika ponad 30 proc. pytanych deklaruje poparcie Le Pen.

Wybory prezydenckie we Francji. Le Pen w drugiej turze: zwolennicy się cieszą, przeciwnicy lamentują

Więcej o: