- Uratowałem się, bo wyszedłem po coś do samochodu - mówi w "Corriere Della Sera" 38-letni kucharz Giampaolo Parete, który był na zimowych wakacjach z żoną, córką i synem w hotelu Rigopiano w pobliżu masywu Gran Sasso we Włoszech. To właśnie ten hotel zasypała w nocy śnieżna lawina.
Mężczyzna czekał w aucie na przyjazd ratowników. To najprawdopodobniej on wysłał do służb SMS i wiadomość za pośrednictwem komunikatora internetowego: "Ratunku, umieramy z zimna!". Został przetransportowany przez ratowników na noszach, trafił do szpitala w stanie hipotermii. Jego życiu nic nie zagraża.
- Straciłem wszystko. W hotelu została moja żona Adriana i dwoje dzieci: sześcioletnia Ludovica i ośmioletni Gianfilippo - mówi Parete.
Mężczyzna obawia się najgorszego. Akcja ratunkowa nadal trwa. CZYTAJ WIĘCEJ>>>
Zobacz także: Lawina zeszła na hotel we Włoszech. Media: Mogło zginąć nawet 30 osób