Polski prawnik z Oxfordu dla Gazeta.pl: Żeby do Brexitu nie doszło, wystarczy, że... nikt nic nie zrobi

1. "Jeżeli Szkocja odłączy się od Wielkiej Brytanii, znajdzie się poza UE" 2. Taką opinią podzielił się w rozmowie z Gazeta.pl Mikołaj Barczentewicz 3. "Referendum nie jest wiążące. Wystarczy, że rząd nic nie zrobi" - dodał

Mikołaj Barczentewicz uczy prawa konstytucyjnego na Oxfordzie. Jego wpis na Facebooku robił wczoraj furorę. Przypomniał w nim, że brytyjskie referendum nie ma mocy prawnej, więc do faktycznego Brexitu wciąż nie doszło. 

Z Barczentewiczem rozmawialiśmy o tym, jak mogą potoczyć się dalsze losy Wielkiej Brytanii po historycznym referendum ws. wyjścia z Unii Europejskiej.

Olga Kołakowska: Załóżmy, że zrealizuje się scenariusz, że Szkocja odłącza się od Wielkiej Brytanii, a Wielka Brytania wychodzi z UE. Czy Szkocja automatycznie zostaje w Unii czy straci status państwa członkowskiego?

Mikołaj Barczentewicz: Jeśli Szkocja wystąpi z Wielkiej Brytanii po Brexicie, znajdzie się poza Unią. Jeżeli zrobi to teraz - tak samo. Zadaniem szkockiego rządu jest namówienie Unii, żeby zgodziła się na jakąś łagodniejszą ścieżkę dołączenia do wspólnoty. Szczególnie trudne będzie przekonanie Hiszpanii.

Dlaczego Hiszpania miałaby stanąć na drodze Szkocji?

Hiszpania ma swój problem z tendencjami separatystycznymi. Nie zgodzi się na precedens, który separatysci mogliby potem wykorzystać. Prawdopodobnie Szkoci będę argumentować w Brukseli, że wcale nie stworzą precedensu dla separatystycznych dążeń na kontynencie, bo ich sytuacja jest inna - kraj Basków lub Katalonia stałyby się obok Hiszpanii państwami członkowskimi, a tu mielibyśmy możliwość, że tylko Szkocja jest w UE, a Anglia już nie.

Czy decyzję o wyjściu z Unii muszą zaakceptować wszystkie kraje wchodzące w skład Wielkiej Brytanii?

To bardzo skomplikowana kwestia. Podstawowa zasada jest taka: parlament w Londynie może zrobić wszystko.

Ale są pewne prawne uwarunkowania relacji między rządem centralnym Zjednoczonego Królestwa a Irlandią Północną i Szkocją, więc niektórzy argumentują, że wyjście z Unii jest niemożliwe bez renegocjacji porozumienia z Irlandią Płn. i bez zgody szkockiego parlamentu.

Myślę, że bardziej prawdopodobne jest, że rząd w Londynie nie podejmie ostatecznych kroków bez porozumienia z Irlandia Płn. i Szkocją. Dziś premier Szkocji powiedziała, że ona się czuje zobowiązana wynikiem referendum w Szkocji, nie ogólnobrytyjskim. A Szkoci byli jednoznacznie za pozostaniem w UE. Jej interpretacja jest taka: Szkocja chce zostać w UE, nieważne, czy jako część wielkiej Brytanii czy nie.

A co z Irlandią Północną?

Wynik w Irlandii Płn. był mniej więcej taki sam jak w Szkocji. Członkowie rządu Irlandii Płn. jeszcze przed referendum mówili, że chcą być konsultowani we wszystkich decyzjach co do zmian relacji między Wlk Bryt a UE. Tzw. porozumienie wielkopiątkowe, na którym opiera się obecna relacja między Irlandią Płn. a Wielką Brytanią, musiało by być zmienione, bo ono wprost odnosi się do prawa UE. To mógłby być bardzo wielki problem polityczny na osi Belfast-Londyn

Czy perspektywa rozpadu Wielkiej Brytanii sprawi, że rząd nie dopuści do Brexitu?

Szkocki „szantaż” może być dla rządu Wielkiej Brytanii silnym argumentem, żeby się wstrzymać z procedurą wyjścia z Unii. Ale jeśli procedura wyjścia zostanie wszczęta, wtedy jest bardzo prawdopodobne, że odbędzie się drugie referendum ws. szkockiej niepodległości.

Trudno mi ocenić prawdopodobieństwo wyjścia Wielkiej Brytanii z UE. Może się wydawać, że to referendum to przesądza, ale ja jestem sceptyczny.

Żeby do Brexitu nie doszło, wystarczy, że nikt nic nie zrobi 

Referendum nie jest wiążące, nie wymaga żadnej reakcji rządu czy działań parlamentu. 

Jeśli nowy rząd zdecyduje się jednak zostać w Unii, będzie musiał jakoś przekonać Brytyjczyków, że to dla nich korzystne.

Boris Johnson miał kilka miesięcy temu taki pomysł, żeby zagłosować za wyjściem, wykorzystać to jako dźwignię do negocjacji z Unią, a potem zrobić ew. drugie referendum. Problem z tym scenariuszem jest taki, że już dziś szef Komisji Europejskiej oświadczył, że wszystkie ustępstwa, które wynegocjował rzad Camerona są nieważne i nie będzie żadnej drugiej rundy negocjacji. Oczywiście jego zdanie nie jest wiążące, Francja i Niemcy mogę się na tę drugą turę zgodzić.

Przyjmijmy, że rząd zdecydował się jednak uszanować wolę ludu i Wielka Brytania opuści Unię. Kiedy to się stanie?

Jeśli rząd będzie chciał wyjść z UE, musi złożyć odpowiednią deklarację i wszcząć procedurę z Artykułu  50 TUE, który reguluje procedurę wyjścia.

Dopiero po dwóch latach od złożenia deklaracji kraj przestaje być członkiem UE.

Co się dzieje przez te 2 lata?

Nigdy to się oczywiście nie zdarzyło, ale w teorii  przez ten czas powinny być prowadzone negocjacje i przyjęty nowy traktat co do statusu stowarzyszeniowego członka po wyjściu z Unii.

Ale jest też możliwe, że nie dojdzie do żadnego porozumienia i kraj, który złożył deklarację skończy bez żadnych praw stowarzyszeniowych.

Czyli nie będzie miał nawet takiego statusu jak np. Norwegia, ale znajdzie się zupełnie poza strukturami europejskimi. Jeśli rząd brytyjski złoży deklarację teraz, to będzie to bardzo ryzykowny ruch. Będą mieli tylko 2 lata i negocjacje albo się powiodą, albo nie. Myślę, że Londyn będzie się starał najpierw wynegocjować swoją pozycję na wyjściu, a dopiero potem rozpocząć procedurę, żeby nie mieć tego bata nad sobą. Wychodzenie wielkiej Brytanii z UE może zatem trwać całe lata.

Pracuje pan teraz w Oxfordzie. Jaki panuje tam klimat po ogłoszeniu wyników referendum?

W Oxfordzie i Cambridge ponad 70 proc. głosujących była za pozostaniem w Unii. Byłem dziś u fryzjera, obsługa i klienci wręcz przepraszali za wynik referendum. W miastach uniwersyteckich jest silne poczucie, że starsi zdradzili młodsze pokolenie, że ludzie niewykształceni podjęli decyzję bez oglądania się na to, co mówili eksperci. Jest dużo goryczy.

Więcej o: