20-letni Brock Turner był studentem prestiżowego Uniwersytetu Stanforda. W 2015 roku dwóch absolwentów nakryło go, jak za śmietnikiem molestował dziewczynę. Próbował uciec, ale studenci złapali go i wezwali policję. Okazało się, że on i jego ofiara byli pijani. Chłopak usłyszał zarzuty, m.in. próby gwałtu nieprzytomnej kobiety oraz penetracji odurzonej za pomocą przedmiotu.
Jak opisuje The Independent, w obronie chłopaka stanął jego ojciec. Jego oświadczenie ujawnił profesor z Uniwersytetu Stanforda. Były w nim m.in. stwierdzenia, że 20-latek cierpi psychicznie i płaci bardzo wysoką cenę za "20 minut akcji" i nigdy już nie będzie mógł być tym, kim chciał zostać.
Sędzia stwierdził, że oświadczenie ojca - obok młodego wieku napastnika i tego, że nie był wcześniej karany - było okolicznością łagodzącą - pisze The Independent.
Turnerowi groziło nawet 14 lat więzienia, ale ostatecznie dostał karę pół roku pozbawienia wolności i dozór. Będzie zarejestrowany jako napastnik seksualny na resztę życia i będzie musiał wziąć udział w programie terapeutycznym dla takich osób.
Zarówno słowa jego ojca, jak i wyrok, oburzyły opinie publiczną. Zaś ofiara opisała szczegółowo w emocjonalnym oświadczeniu, jak po gwałcie była drobiazgowo badana, jak zaczęła brzydzić się swojego ciała. Podkreślała też, że atak zniszczył ją psychicznie. "Moja niezależność, radość życia zostały zdławione. Stałam się zamknięta, pełna pretensji, niepewna siebie, pusta" - pisała.
Zaznaczyła też, że problemem nie jest w tym przypadku pijaństwo wśród studentów, a traktowanie kobiet. "Nauczcie mężczyzn szanować kobiety, a nie mniej pić" - stwierdziła.
A TERAZ ZOBACZ: Ona uczy kobiety, jak bronić się przed gwałtem