Niechciane dzieci kolonizatorów Indii już to wiedzą, czują i widzą: ich świat się kończy.
Sam zobacz - tu, w Indiach, tylko my jesteśmy panindyjscy. Prawdziwi Indusi, dzieci Indii. Ty mieszkasz w Polsce, to jesteś Polakiem. A myślisz, że tu ktoś sam siebie nazywa Indusem? Hindusi, Bengalczycy, Tamilowie? Albo plemiona? Nie, Indusami nazywamy siebie tylko my. I trzymamy się razem, podczas gdy oni żyją w rozproszeniu. Chodź, przejdziemy się ulicą, od razu ci pokażę, kto tu jest z nas. To widać. I wcale nie chodzi o kolor skóry, niektórzy z nas są biali, inni ciemniejsi. To styl życia. My się inaczej ubieramy, inaczej zachowujemy, inaczej mówimy. Wiesz, moim pierwszym językiem jest angielski. Mówię w hindi i bangla tylko tyle, żeby móc się dogadać z rikszawalą albo na targu. Po co mi więcej? Urodziłem się w Kalkucie, całe życie tu mieszkam, ale kto mnie miał nauczyć języka? Ojciec? On sam nie umiał. Urodził się w 1933 roku; akurat kiedy kończył szkołę, zaczynali uczyć liter hindi. Już się nie załapał. Czytał i pisał tylko po angielsku.
Paul (z lewej), w koszulce w paski. - Ale powiedz, nie widać, że jestem stąd, co? / fot. Tomasz Fedor
Ojciec, tak jak i dziadek, pracował na kolei. To była dobra praca. A pradziadek służył w brytyjskim wojsku. I prapradziadek też - był Szkotem. Przyjechał tu, do Kalkuty, i ożenił się z Anglo-Induską. Syna nazwał Charles. I tak zapoczątkował rodzinną tradycję. Wszyscy moi przodkowie w męskiej linii mają na imię Charles. Ja też jestem Charles. O! Widzisz, Anglo-Indusa poznasz chociażby po imieniu. Który Hindus nazwie dziecko Charles, Paul, John? Oni wolą swoje imiona - Manodź, Mohan, Saket. Dziwisz się, że mówię tylko o facetach? Anglo-Indusem zostaje się po ojcu. On jest najważniejszy. Głowa rodziny. Ojciec musi być Anglikiem albo Anglo-Indusem. Matka może być Hinduską. Chociaż moja matka była z Biharu. Tam pracował mój ojciec. Ale ona też była Anglo-Induską. Natomiast moja babcia pochodziła z Irlandii, dziadek poznał ją w Agrze.
fot. Tomasz Fedor
Gdziekolwiek byśmy pojechali, szukamy swoich. Może to dzięki religii? Wszyscy jesteśmy chrześcijanami. Nieważne, czy ktoś jest protestantem, anglikaninem, katolikiem. Wszyscy wierzymy w Chrystusa, w jednego Boga. Spotykamy się co tydzień na niedzielnych mszach, wspólnie się modlimy. A potem idziemy do parku. Rozmawiamy, wspominamy stare dobre czasy, a dzieciaki grają w hokeja. O, właśnie, kolejna różnica - Hindusi grają tylko w krykieta. W hokeja jesteśmy naprawdę nieźli. Słyszałeś, że pierwsza indyjska drużyna w hokeja w większości składała się z Anglo-Indusów?
W ogóle, gdzie spojrzysz, tam Anglo-Indusi. Kto szkolił indyjskie wojsko? Anglo-Indusi. Kto wybudował linie telegraficzne i sprawował nad nimi nadzór? My. Kto budował kolej i dbał o nią? My. Wiesz, czemu pociągi jeżdżą teraz tak spóźnione? Bo Hindusi zawiadują stacjami. Tylko że jak na to patrzę - jeszcze kilka lat i wszystko się posypie... Dziedzictwo naszych ojców . Nie ma komu dbać.
Na nas można polegać. Powiedz, że coś ma być zrobione do jutra do 10, zrobię to. Jutro punkt 10 będzie gotowe. Powiedz to samo Hindusowi - będziesz musiał to powtórzyć następnego dnia. I powtórzysz. Ale on tego nie zrobi. Musisz nad nim stać i pilnować. Nas nie musisz.
fot. Tomasz Fedor
Po 1947 roku Brytyjczycy nas zostawili. Niektórzy uważają, że zostaliśmy zdradzeni. Ja nie. Oni po prostu wrócili do siebie, do swojego Domu. A gdzie jest mój Dom? Tutaj. Ostatnio mieliśmy światowy zjazd Anglo-Indusów. Na otwarcie była msza. A po mszy śpiewaliśmy hymn. Nie, nie "God Save the Queen", tylko hymn Indii, w hindi.
Ale najważniejsza jest rodzina. Słyszałeś o buddi girl? Nie?! Buddi girl to najstarsza córka, ukochane dziecko taty. Kiedy Anglo-Indusom urodzi się córka, są przeszczęśliwi. Szczególnie ojciec. A dla Hindusa tylko syn jest błogosławieństwem, córka to problem. My się cieszymy z każdego dziecka. Ojciec uczy córkę tańczyć, a matka syna. Taniec jest dla nas bardzo ważny. Co się tak patrzysz? My tańczymy. Co? Jive'a, rock and rolla, twista. Walca rzadziej. Czasami tango. To jest nasza muzyka. Co tydzień mamy w klubach bale. Chcesz wpaść? Będzie zespół na żywo i rockandrollowe przeboje. Musi być mój ulubiony "Mustang Sally". Albo "Livin' next door to Alice".
Może mówimy dużo o przeszłości, ale żyjemy dzisiaj. Nie myślimy o jutrze. Masz pieniądze dzisiaj, wydaj je dzisiaj. Opowiem ci taką angloindyjską anegdotę. Muzułmanin zarabia 100 rupii. 70 przeznacza na wydatki, 30 zostawia na przyszłość. Sikh otrzymuje tyle samo, ale 50 wydaje, a 50 odkłada. Hindus ze 100 rupii 30 wydaje teraz, a 70 zachowuje dla syna. Natomiast Anglo-Indus zarabia 100 i tego samego dnia wydaje 120. Na zabawę, żeby cieszyć się życiem. Skąd bierze dodatkowe 20? To już jego sprawa.
Muzułmanin zarabia 100 rupii. 70 wydaje teraz, 30 zostawia na przyszłość. Sikh 50 wydaje, a 50 odkłada. Kondus 30 wydaje, a 70 zachowuje dla syna. A Anglo-Indus zarabia 100 i tego samego dnia wydaje 120. Na zabawę, żeby cieszyć się życiem / fot. Tomasz Fedor
Uwielbiamy whisky, lubimy też piwo, rumu raczej nie. Nie ma dobrej zabawy bez czegoś mocniejszego. Mamy swoją kuchnię: wzięliśmy z indyjskiej to, co najlepsze, czyli przyprawy, i posypaliśmy nimi to, co najlepsze w kuchni angielskiej, czyli mięso. Uwielbiam wieprzowinę. Wołowiną też nie pogardzę. Kurczaki jemy, oczywiście, bo są najtańsze. Lubię kurczaka z soczewicą w sosie curry. Nie taki ostry, jak miejscowy, ale dobry.
Ja jestem dyrektorem szkoły. Najlepszą szkołę w Kalkucie też prowadzi Anglo-Indus. Wielu z nas zajęło się edukacją. To dzięki znajomości angielskiego - nasi ojcowie chcieli, żebyśmy się uczyli.
Mam siostrę i trzech braci. Wszyscy wyjechali do Australii. Zostałem tutaj sam. Ale nie, nie myślę o emigracji, bo tu mam misję: widzisz, teraz z młodzieżą jest problem. Nie chcą się uczyć. Kończą 14 lat, rezygnują ze szkoły i idą do pracy. Bo teraz liczy się tylko pieniądz. A Anglo-Indus co zarobi, to wyda... Mój syn też chciał iść do pracy. "O nie, synu - powiedziałem - najpierw musisz skończyć college". Chociaż mnie też pociągały szybkie pieniądze... To chyba mamy po ojcach. Przepłynąć pół świata, ruszyć w nieznane tylko po to, żeby się dorobić.
fot. Tomasz Fedor
Taaak, jesteśmy bardzo utalentowani. Tańczymy, śpiewamy. Organizujemy konkursy w stylu "Anglo-Indusi mają talent". Najwięcej w okresie świąt Bożego Narodzenia. O, zobacz, mam w domu choinkę! I obrazek Jezusa nad nią. A obok wisi "Ostatnia Wieczerza". U Hindusa w domu nie zobaczysz choinki. Tak, za nią stoi Święty Mikołaj. No bo kto ma przynosić prezenty, jak nie on? Sam widzisz. Jesteśmy pomiędzy, ale jesteśmy sobą. Nie przejmujemy się tym, co o nas mówią. Żyjemy swoim życiem, dbamy o swoje sprawy. Pilnujemy naszej tradycji, żeby nie zanikła.
Ty skąd jesteś? Z Polski? Aaaa, wiedziałem, że z Europy, kto by inny się tu kręcił z aparatem. Weź, zrób mi zdjęcie, pochwalę się chłopakom! Skądżeś ty się wziął w Bow Barracks? Fajnie tu, co? Inaczej, jak nie w Indiach, nie? Kawałek Europy w sercu Kalkuty, ha, ha! O, tam jest tablica z naszymi wynikami, mamy własne turnieje - krykieta?! Jakiego krykieta! Piłki nożnej! Tu jestem podpisany ja, Paul. Tam chłopaki grają w karty, tam jest nasze boisko - sami o nie dbamy! A ty komu kibicujesz? Bo ja Manchesterowi United, super są. Mam ich koszulkę, słowo! Chcesz, to zaraz przyniosę, nie ściemniam! Muszą wygrać Premiership w tym roku. Oglądasz? Bo ja oglądam wszystkie mecze. W internecie, a jak inaczej? Ty, właśnie, a masz Facebooka? Podasz adres? Dam ci swój, wyślesz zdjęcia.
Dobra, powiem ci, jak jest: tutaj mieszkają sami Anglo-Indusi. Nasza dzielnica. Tylko dwa budynki, ale własne. Wybudowali je dla żołnierzy wojsk amerykańskich czy coś. Stare są. O, w tym mieszkam, tu są większe mieszkania, bo były dla oficerów. Tak, mamy własne łazienki, pokoje. W tym drugim jest biedniej. Jedno mieszkanie to dwa pokoje. I wspólna łazienka.
Zobacz, co mam, kupiłem dzisiaj: kaseta Elvisa Presleya "Greatests hits"! Nówka, prawie niesłuchana. Hindusi nie wiedzą, ile to warte! Kosztowała grosze. Ciotka będzie szczęśliwa.
Ale powiedz, nie widać, że jestem stąd, co? Mam białą skórę, wyglądam jak Europejczyk. Jeden z moich dziadków był Portugalczykiem. Ojciec był ciemny, moja matka też, to znaczy Anglo-Indusi, ale ciemni. A ja się urodziłem jasny! Matka była bardzo szczęśliwa, wszystkim się chwaliła. Słuchaj, jest super, wszyscy mi zazdroszczą. Mogę podrywać dziewczyny na to, że jestem Europejczykiem. One na to lecą! Wiesz, gdzie byłem za granicą? W Bangkoku. Kojarzysz piosenkę "One night in Bangkok"? To już wiesz, co tam robiłem. Impreza 24 godziny na dobę. Azjatki. Sorry, że tak gadam, ale trochę wypiłem. Może też chcesz? Rozumiesz, urodziny ciotki. Przyjechała do nas z Australii. To ta w krótkiej sukience. Chodź, przedstawię Ci ją.
Ja nie muszę mieć dokumentów na to, że mój przodek przypłynął do Indii z Anglii. One są potrzebne dla tych, co emigrują, żeby mogli mieć jakąś podkładkę. A ja to po prostu wiem. O naszych przodkach powiedział mi mój ojciec, który był Anglo-Indusem z Madrasu, pracował w tamtejszym wydziale policji. Jego ojciec, czyli mój dziadek, także był Anglo-Indusem. Nie wiem, co robił, nigdy się tym nie interesowałem. Nie mam takiej potrzeby. Moja matka była Anglo-Induską. Babka też. I ja także poślubiłem Anglo-Induskę.
Ks. Nigel (z lewej, w białej szacie): - My nie jesteśmy zamkniętą kastą. Bycie w klasie - braminów, ksztarijów, wajsiów czy siudrów - oznacza trzymanie się reguł. Nas to nie dotyczy / fot. Tomasz Fedor
My nie jesteśmy jakąś zamkniętą kastą. Bycie w kaście - braminów, kszatrijów, wajsiów czy siudrów - oznacza trzymanie się reguł precyzyjnie określających, kto kim jest i co ma robić, oznacza też aranżowanie małżeństw. Nas to nie dotyczy. Po prostu wybieramy żony czy mężów z naszej kultury, tych, którzy są blisko nas, rozumieją nasze zachowanie. Jeśli zakochasz się w Hindusce, nie ma przeszkód, możesz się z nią żenić. Ale czy twoje dzieci będą częścią naszej wspólnoty? To już inna sprawa.
Dla przykładu: mój brat poślubił Bengalkę. Jego dzieci, teoretycznie, są więc Anglo-Indusami. Ale jak przyjrzysz się im bliżej, zobaczysz, że trochę inaczej się zachowują, mają inne rysy twarzy, mają w sobie coś... bengalskiego. To drobne szczegóły, dla kogoś z zewnątrz nie do wychwycenia. Nie zauważysz tego, jeśli nigdy nie mieszkałeś w Indiach. Ale ja to widzę.
Jeśli nigdy tu nie mieszkałeś, to też nigdy nie będziesz prawdziwym Anglo-Indusem. Musisz tutaj żyć, poczuć tę atmosferę, wtopić się w tę kulturę. Moja siostra wyszła za Anglo-Indusa, ale zaraz potem wyjechała do Stanów. Jej dzieci genetycznie są Anglo-Indusami. Ale kulturowo? Na pewno nie. Mówią z amerykańskim akcentem... Znają nasze zwyczaje od swoich rodziców, ale już same - mają inne. To jest jak łańcuch, w którym każde ogniwo powinno się wiązać z poprzednim i następnym. Jeśli któreś zostanie zerwane, nie może już zostać dołączone. I zawsze będzie czegoś brakowało.
Boję się, że niedługo całkowicie znikniemy z tego świata. Szczególnie groźna jest asymilacja - roztapiamy się w dominującej kulturze. Starsi odchodzą, umierają. Naszej tożsamości, naszej kulturze nie jest przeznaczone przetrwanie. Jest nas tak mało, że mało kto o nas wie. Jak studiowałem w seminarium, mój nauczyciel powiedział mi, że nie ma czegoś takiego jak kultura angloindyjska. To wzbudziło we mnie złość. On nigdy w życiu nie spotkał Anglo-Indusa, nigdy z nim nie rozmawiał, nigdy nie wszedł do naszego domu, nie widział naszego wesela! Co on może wiedzieć? Ignoruje naszą społeczność, nasze istnienie. Ot, tak, po prostu.
fot. Tomasz Fedor
Pierwszy Anglik wkroczył do Indii w XVI wieku. Ostatni kolonialista wyszedł przez Bramę Indii w Bombaju w 1947 roku. Ci, którzy kolonizowali, zostawili po sobie widoczne do dziś ślady - angielski system szkolny z college'ami, drogi, jedną z największych sieci kolejowych na świecie, sądownictwo, elektryfikację, fabryki, krykiet, hokej, golf, telegraf, samochód Ambassador... I Anglo-Indusów: półkastowych, połowicznej krwi, Euroazjatów. Tych, których nie wchłonęła ani kultura brytyjska, ani kultura indyjska.
fot. Tomasz Fedor
Odrzucani przez obie strony, Anglo-Indusi stworzyli odrębną wspólnotę, z własnymi zwyczajami i takąż tradycją. Próbowali sił w wojsku, Anglicy zaś bawili się z nimi w ciuciubabkę: a to pozwalali im do niego wstępować, a to ich wyrzucali. W czasie powstania sipajów (1857-59) armia powiedziała im "tak", stanęli więc po stronie kolonizatorów. Po powstaniu imperialna armia jednym dekretem się ich pozbyła.
Lepiej Anglo-Indusom poszło, gdy zwrócili się ku przemysłowi i kolei. Świetnie znali angielski, władze Indii zatrudniały ich więc jako zawiadowców, dopuszczały też do niższych stanowisk w urzędach. W 1947 roku Anglicy opuścili Indie i nowe, rodzime władze całą administrację powierzyły Hindusom. Dla Anglo-Indusów nastały złe czasy.
Wielu emigrowało: do Stanów Zjednoczonych, Kanady, Nowej Zelandii. Niektórzy wrócili do Domu, jak zawsze nazywali Wielką Brytanię - bo przecież ich językiem ojczystym jest angielski, bo przecież mówią z innym od Hindusów akcentem (jakże jednak różnym od brytyjskiego!), bo przecież ich ojcowie do Indii przybyli tylko na chwilę, żeby się dorobić.
Jest ich ok. 100 tysięcy. W Indiach mieszkają głównie w dużych miastach - Delhi, Bombaju, Kalkucie, Hajderabadzie i w prowincjach północno-wschodnich. Trzymają się razem - w styczniu 2013 roku w Kalkucie odbył się ich światowy kongres. Kultywują swoje obyczaje, trzymają się kurczowo europejskich korzeni - Hindusi dla Anglików, Anglicy dla Hindusów. Kim są dla siebie?