Przeciętny obywatel, gdy dostaje mandat i czuje się winny, to go płaci, nie zwracając specjalnej uwagi na szczegóły. A niesłusznie. Przynajmniej, gdy chodzi o mandat od straży miejskiej. Tej trzeba patrzyć na ręce. Najwyższa Izba Kontroli, sprawdzając działalność straży miejskich w 24 miastach, znalazła takie kwiatki, że nóż się w kieszeni otwiera.
Na przykład, w Kędzierzynie-Koźlu, przez prawie cały 2009 rok, żaden strażnik miejski, nie miał prawa wlepiać mandatów, za wykroczenia w ruchu drogowym. Bo upoważnienia straciły ważność 23 stycznia i nikt nie postarał się o nowe. W tym czasie strażnicy wystawili bezprawnie 629 mandatów. Pewnie większość kierowców grzecznie je zapłaciła...
Mandat można wystawić tylko przez 30 dni, od czasu ujawnienia wykroczenia. Potem sprawa musi trafić do sądu. Ale niektórych straży miejskich, to widać nie obowiązuje. Na przykład w Toruniu, na 160 badanych mandatów, 25 było wystawionych po tym terminie. Z jednym z mandatów straż czekała 328 dni. W sumie 12 było wystawionych, po ponad 200 dniach.
W czasie kontroli terminowości wystawiania mandatów, przeprowadzonej przez KWP w Lublinie, w strażach województwa, wyszły na jaw opóźnienia sięgające 270 dni. Strażnicy tłumaczyli się trudnościami w dostępie do Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców.
Straże miejskie w Gnieźnie, Opolu, Lublinie, Kłodzku, Stargardzie Szczecińskim i Zamościu wystawiały mandaty nie wiadomo, za co. Rekordzistą została straż z Zamościa. Na 160 zbadanych mandatów w 157 była podana niepełna kwalifikacja prawna. W dwóch nie było żadnej. W 62 strażnicy nie wpisali rodzaju popełnionego wykroczenia, a w 87 były niekompletne dane (np. tylko numer rejestracyjny samochodu i marka).
Strażnicy w Kłodzku, w ponad 77 procentach badanych mandatów, nie podali rodzaju wykroczenia. Z kolei w Stargardzie Szczecińskim, w ponad 36 procentach mandatów, nie było ani opisu wykroczenia, ani kwalifikacji prawnej. Bo po co...
Wlepianie mandatów, to nie prywatna działalność, tylko w imieniu państwa. Bloczki mandatowe służby biorą z urzędów wojewódzkich, a po wykorzystaniu, każdy funkcjonariusz rozlicza się z wystawionych mandatów. Służą do tego ich kopie. Każdy bloczek ma swój numer. Bloczki wykorzystane, a właściwie ich grzbiety powinny trafić z powrotem do urzędu wojewódzkiego.
Rozliczanie bloczków ma wykluczać, na przykład, branie pieniędzy z mandatów do własnej kieszeni. A funkcjonariusze cały czas mają do czynienia z gotówką, bo cudzoziemcy płacą mandaty żywym pieniądzem.
Tymczasem aż w 14 z 24 kontrolowanych straży miejskich nie rozliczano, albo rozliczano się nierzetelnie z bloczków z Urzędami Wojewódzkimi. Komendanci straży w Chodzieży, Gnieźnie, Kędzierzynie-Koźlu i w Kluczborku, ani razu w okresie dwóch i pół roku, nie rozliczyli się z bloczków mandatowych.
Nieczęsto zdarza się strażnikom miejskim karać mandatami cudzoziemców. Ale jednak. Obcokrajowcy, jako jedyni, muszą płacić mandat na miejscu, gotówką. A tę, jak wykazała kontrola, strażnicy niechętnie oddają do kasy. Mieli z tym kłopoty w: Gnieźnie, Kędzierzynie-Koźlu, Lublinie, Nowym Sączu, Nowym Targu, Radomiu, Tarnowie, Zamościu i Szczecinku.
W Radomiu, na 35 takich mandatów, 21 zostało rozliczonych po terminie Najpóźniej, aż po 27 dniach. Ale w Nowym Targu było jeszcze lepiej. Jeden ze strażników oddał pieniądze do kasy dopiero po 68 dniach. Taki mały, bezpłatny, kredycik.
Kontrola NIK obejmowała okres, od początku 2008, do połowy 2010 roku. W skontrolowanych 24 strażach pewnie jest teraz względny porządek. Niektórzy komendanci, już w trakcie kontroli, próbowali naprawiać to, co popsuli. A jak jest w tych nieskontrolowanych?
"Gdybym mógł, mordowałbym dalej" - historia polskiego seryjnego mordercy, Karola Kota >>