- Wielkie to wydarzenie dla narodu polskiego i duże komplikacje dla nas - miał powiedzieć do żony przywódca mocno jeszcze trzymającej władzę Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Edward Gierek na wieść o wyborze kard. Wojtyły.
Tej wiadomości nie dało się zbagatelizować - "Trybuna Ludu", prasowy organ Komitetu Centralnego PZPR, zamieściła ją na czołówce (obok "newsów" o pracach renowacyjnych na Zamku Królewskim, "szybkim postępie w jesiennych robotach polowych" i jakiejś operacji technicznej w kopalni Świerkany). Skonsternowane władze PRL starały się trzymać dobrą minę. Partyjno-państwowa trójca: Gierek, premier Piotr Jaroszewicz i przewodniczący Rady Państwa Henryk Jabłoński przesłała Papieżowi życzenia, w których nie omieszkała przypomnieć, że naród buduje "w jedności i współdziałaniu wszystkich obywateli wielkość i pomyślność swej socjalistycznej ojczyzny". Humorystycznie wyglądała propagandowa ekwilibrystyka "Trybuny Ludu", która dostrzegła w wyborze Polaka "przejaw szacunku dla Polski Ludowej".
Wiele lat później Jerzy Turowicz określi wybór kardynała Wojtyły na papieża jako "światło na końcu tunelu". Jakie czynniki budowały ów "tunel" w 1978 i 1979 r., gdy Jan Paweł II wybierał się w swoją pierwszą podróż do Polski?
Sukcesy radzieckiego imperium w skali światowej: nowe podboje w Trzecim Świecie i umocnienie na Bliskim Wschodzie, koncentracja coraz większej władzy przez genseka Leonida Breżniewa i wciąż obowiązująca w Układzie Warszawskim doktryna jego imienia, która - w skrócie - oznaczała groźbę zbrojnej interwencji w razie jakichkolwiek ruchów emancypacyjnych. W 1975 r. konferencja KBWE w Helsinkach potwierdza stan posiadania Sowietów w Europie po II wojnie światowej, choć w jej akcie końcowym pojawia się optymistyczny akcent - zobowiązanie sygnatariuszy do przestrzegania praw człowieka. Dla polskiej opozycji i opinii międzynarodowej stanie się ono podstawą protestów w obronie represjonowanych. Przeciwnicy reżimu znajdą też sojusznika w nowo wybranym prezydencie USA Jimmy Carterze, który na sztandarach swojej polityki zagranicznej wypisze hasła obrony praw człowieka.
Rok 1979 w kraju to narastający kryzys gospodarczy - w codziennym życiu Polaków zaznacza się kolejkami po zakupy i początkiem reglamentacji żywności na kartki. Kościół w Polsce przeżywa okres dobrych, może dobrych jak nigdy dotąd w PRL, stosunków z władzą. Kwitnie ruch opozycyjny: wolne związki zawodowe, Komitet Obrony Robotników, Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela, coraz częściej ukazują się podziemne biuletyny, pisma polityczne, historyczne i literackie, książki. Jednak zasięg tego ruchu jest wciąż bardzo ograniczony - życie Polaków toczy się w rodzinie, a nie na forum publicznym czy w konspiracji.
Do takiej Polski, drzemiącej w kolejkach i przed ekranami telewizorów, w których niezła rozrywka i zagraniczne filmy, 2 czerwca 1979 r. przyjeżdża Karol Wojtyła - Jan Paweł II.
Gdyby Gierek posłuchał Breżniewa, być może odwlókłby swoją polityczną śmierć. Ale czy mógł nie wpuścić do Polski Papieża Polaka? Mimo że w nieoficjalnych rozmowach z Episkopatem PZPR piętrzyła trudności, mówiła wprost: "Wolelibyśmy, żeby Papież nie przyjeżdżał", to jednak wiedziała, że nie dałoby się wiarygodnie wytłumaczyć w Polsce i na świecie, dlaczego Jan Paweł II nie może przekroczyć granicy swojej ojczyzny. "Róbcie więc, jak uważacie, bylebyście wy i wasza partia później nie żałowali" - takie słowa dezaprobaty Breżniewa zapamiętał Gierek i zrelacjonował po latach biografowi Papieża, dziennikarzowi "New York Timesa" Tadowi Szulcowi.
Papież przyjechał i już pierwszego dnia zawojował Polskę. Gdy witający go w Belwederze Gierek wygłaszał obowiązkowe formuły o sojuszu ze Związkiem Radzieckim i jedności narodu budującego socjalizm, Jan Paweł II taktownie przypominał, że rządzący są odpowiedzialni za suwerenność Polski i przestrzeganie praw człowieka. Polacy poczuli, że zjawił się ktoś, kto - jak równy z równym - może mówić w ich imieniu do władzy.
To poczucie miało swój wyraz w zachowaniach ludzi ciągnących tłumnie na spotkania z Papieżem. "Ci sami ludzie, na co dzień sfrustrowani i agresywni w kolejce za sprawunkami, przeobrażali się w zbiorowość pogodną i rozradowaną, stali się pełnymi godności obywatelami. Milicja zniknęła z głównych ulic Warszawy i zapanował na nich wzorowy porządek. Ubezwłasnowolnione przez tyle lat społeczeństwo odzyskało nagle zdolność stanowienia o sobie" - napisał w podziemnym "Biuletynie Informacyjnym" Adam Michnik, wówczas członek KSS "KOR". A E.B. w paryskiej "Kulturze": "Przez cały naród polski przeszedł potężny impuls, wzmacniający ludzi duchowo, prostujący ich moralnie i przywracający im poczucie godności".
Odzyskanie poczucia godności Polacy zawdzięczali papieskim przesłaniom i drogowskazom. Po pierwsze: Papież powiedział niemal wprost do wielomilionowego audytorium, że porządek jałtański jest niemoralny i niesprawiedliwy. W taki sposób zostały odebrane jego słowa, że "przychodzi wobec całego Kościoła, Europy i świata mówić o tych często zapomnianych narodach i ludach", które przecież mają "prawo do istnienia oraz do samostanowienia o sobie". Był też w tych zdaniach apel o moralność w polityce i potępienie sprowadzania jej do "rachunku sił". Adam Michnik pisał wtedy z radością: "Wizja Europy okaleczonej i przepołowionej, Europy, której amputowano Warszawę i Kraków, Budapeszt i Pragę, a także Wilno i Lwów, ta wizja uformowana przez możnych tego świata na konferencji jałtańskiej jako wynik rachunku sił militarnych została dziś zakwestionowana".
Po drugie: Jan Paweł II przywracał Polakom hierarchie wartości i wskazywał wzory zachowań. Na Jasnej Górze przypominał, że "nie samym chlebem żyje człowiek", czyli że obok dóbr materialnych, nawet gdy ich brakuje, istnieją takie wartości jak godność, prawda, Bóg... A w homilii na placu Zwycięstwa w Warszawie oddawał hołd postawie heroicznej: "Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-Zbawiciel". Stawiając Polakom za przykład bezinteresowne bohaterstwo powstańców, zdzierał równocześnie propagandowe kłamstwa o najnowszej historii Polski i "godził w sojusz ze Związkiem Radzieckim". Homilii słuchało kilkaset tysięcy ludzi na placu Zwycięstwa i kilka lub kilkanaście milionów w telewizji - rzecz w państwach bloku komunistycznego bez precedensu.
"W życiu nie słyszałem kazania powiedzianego tak prostymi słowami, tak ściśle religijnego, a jednocześnie tak brzemiennego w treści społeczne, w wartości narodowe i tak absolutnie trafiającego do wyobraźni" - napisze później E.B. w "Kulturze".
W świecie urzędowego ateizmu Papież przypominał, że korzenie polskiej kultury i tradycji są chrześcijańskie: "Chrystusa nie można wyłączać z dziejów człowieka w jakimkolwiek miejscu ziemi. Nie można też bez Chrystusa zrozumieć dziejów Polski". W świetle tych słów jeszcze bardziej zrozumiała staje się apoteoza powstańców 1944 r. To właśnie chrześcijaństwo, zdaje się mówić Papież, wniosło do polskiej historii rys poświęcenia dla spraw przekraczających życie jednostek. A zatem - pytał retorycznie Papież na krakowskich Błoniach - "Czy można odrzucić Chrystusa i to wszystko, co On wniósł w dzieje człowieka? Oczywiście, że można. Człowiek jest wolny. Człowiek może powiedzieć Bogu: "nie". (...) Ale pytanie zasadnicze: czy wolno? I: w imię czego "wolno"? Jaki argument rozumu, jaką wartość woli i serca można przedłożyć sobie samemu i bliźnim, i rodakom, i narodowi, (...) ażeby powiedzieć "nie" temu, czym wszyscy żyliśmy przez tysiąc lat? Temu, co stworzyło podstawy naszej tożsamości i zawsze ją stanowiło".
Częścią tej chrześcijańskiej tradycji jest - zaznaczony silnie podczas pielgrzymki - kult św. Stanisława, "który legł pod mieczem królewskim na Skałce". Ma on swoje szczególne znaczenie, gdy idzie o stosunki państwo - Kościół czy też stosunki władza świecka - władza kościelna. Ze św. Stanisławem wiąże się spór o datę papieskiej wizyty. Władze nie zgodziły się na jej termin w maju - rocznicę śmierci świętego. Przypomniano sobie, że w maju 1953 r., tuż po proteście Episkopatu przeciwko prześladowaniom Kościoła, został aresztowany prymas Polski kard. Stefan Wyszyński. Władze wiedziały, że dla biskupów św. Stanisław to wzór niezłomności (nieposłuszeństwa?) wobec władzy świeckiej. W notatce ze spotkania z przedstawicielem Episkopatu, które odbyło się w lutym 1979 r., Kazimierz Kąkol, kierownik Wydziału ds. Wyznań, pisał, że "przez lata całe kard. Wojtyła osobiście działał na rzecz interpretacji postaci biskupa [Stanisława] w kategoriach "dysydentyzmu"".
Datę przyjazdu zmieniono, ale Jan Paweł II nie zawahał się wspomnieć, że przybył na przeniesione uroczystości męczeństwa św. Stanisława. 5 czerwca na Jasnej Górze w czasie plenarnego posiedzenia Konferencji Episkopatu tak mówił o ponadczasowym znaczeniu sporu nieposłusznego biskupa Stanisława ze Szczepanowa z królem Bolesławem Śmiałym: "Patronat ładu moralnego, jaki wiążemy ze św. Stanisławem, łączy się przede wszystkim z uznaniem powszechnie obowiązującego autorytetu prawa moralnego, prawa Bożego. Prawo to zobowiązuje wszystkich, zarówno poddanych, jak i panujących". A w innym miejscu zapewniał: "Kościół dla swojej działalności nie pragnie żadnych przywilejów, a tylko i wyłącznie tego, co jest niezbędne do spełnienia jego misji".
Takie podwójne przesłanie - niezłomność w sprawach moralnych i wyrzeczenie się aspiracji, które nie są domeną Kościoła - zostawiał Jan Paweł II polskim hierarchom.
Jak nietrafiony dowcip brzmiały komentarze "Trybuny Ludu": "Szczególnej wymowy nabiera fakt, że papież przybywa do Ojczyzny, kiedy obchodzimy 35-lecie narodzin Polski Ludowej". Reżim Gierka kalkulował, że skoro trzeba już gościć kłopotliwego przybysza, to należy zrobić wszystko, aby powstało wrażenie, że jego wizyta jest rodzajem uznania władzy PZPR.
Odpowiedź Papieża była jednoznaczna. Choć afrontów władzom nie czynił, ostatniego dnia pielgrzymki z krakowskich błoni zaapelował do Polaków: "Musicie być mocni, musicie być mocni tą mocą, którą daje wiara! (...) Dziś tej mocy bardziej wam potrzeba niż w jakiejkolwiek epoce dziejów". Do historii przeszły jednak inne słowa - prośba-modlitwa z placu Zwycięstwa w Warszawie: "Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze Ziemi. Tej Ziemi".
Jak na gorąco oceniano znaczenie wizyty Papieża? Jaką Polskę zostawił wyjeżdżając?
Jerzy Turowicz napisał w "Tygodniku Powszechnym", że pielgrzymka miała charakter religijny, ale "dla Jana Pawła II wiara religijna nie jest jakimś oddzielnym (...) aspektem rzeczywistości ludzkiej (...) Dlatego też mówiąc o Chrystusie i Jego Dobrej Nowinie, mówił zarazem o sprawach człowieka i społeczności ludzkiej (...) w ich dzisiejszej, także i polskiej rzeczywistości".
Redaktorzy "Więzi" w zbiorowym komentarzu podpisanym m.in. przez Tadeusza Mazowieckiego, Stefana Frankiewicza i Cezarego Gawrysia stwierdzali: "Do spraw publicznych, które poruszał, wprowadził ton, który nie był ani z ducha ugody i układności, ani z ducha złośliwej konfrontacji, lecz mierzył ciągle i głębiej, i wyżej. Mówił o odpowiedzialności za losy zbiorowe, odpowiedzialności wobec sumienia i przestrzegał przed społecznym grzechem braku nadziei i zniechęcenia". (Czuje się tu chęć zajęcia postawy "środka" - pomiędzy kolaborującymi z PZPR katolikami z neo-Znaku a nielegalną opozycją KOR i ROPCiO).
Opozycja ta - niezależnie od ideowych rodowodów - entuzjastycznie komentowała papieski marsz przez Polskę. Narodowo-niepodległościowa "Droga", pismo ROPCiO, zauważyła, że w dniach pielgrzymki Polacy zachowywali się jak cudownie odmienieni: "On to sprawił - bez karabinów, policji i bojówek, bez prania mózgów, bez demagogii i hipnozy tłumów - siłą swego charyzmatu, mocą swego słowa". Michnik w "Biuletynie Informacyjnym": "Uporczywie przychodzi na myśl określenie Juliana Stryjkowskiego: "drugi chrzest Polski"". Gustaw Herling-Grudziński w "Dzienniku pisanym nocą": "Wstrząs narodowy i psychologiczny nie tak szybko, i nie w sposób automatyczny, wydaje w ustroju totalitarnym owoce polityczne. (...) jeśli nie liczyć wpływu na stosunki Kościół - państwo w PRL, pontyfikat Wojtyły oznacza z polskiego punktu widzenia trzy aktywy: pogłębienie izolacji i impasu władzy komunistycznej; zmniejszenie prawdopodobieństwa sowieckiej interwencji zbrojnej w razie ewentualnego kryzysu; uwrażliwienie Polaków na losy wschodnich sąsiadów. To dużo, bardzo dużo. Nie dość jednak, by oddać się słodkim marzeniom o cudzie".
Cud się jednak zdarzył. Duch zstąpił i odnowił oblicze Polski. Powstała "Solidarność". Czy uprawnione jest twierdzenie, że pierwsza pielgrzymka Jana Pawła II do Polski wyzwoliła w Polakach energię, która rok później zaowocowała powstaniem 10-milionowego ruchu społecznego?
Historycy i komentatorzy nie są zgodni co do stopnia wpływu papieskiej wizyty na wybuch społeczny w sierpniu 1980 r. Ostrożnie pisze biograf Jana Pawła II Tad Szulc: "Sytuacja w kraju była krytyczna i w każdej chwili groziła wybuchem. (...) Nie wymagała żadnego czynnika stymulującego z zewnątrz". Wprawdzie przyznaje, że pojawienie się Papieża mogło przyspieszyć bieg zdarzeń, ale zastrzega, że intencją Jana Pawła II było jedynie podniesienie morale społeczeństwa.
"Z pewnością nie przewidywał upadku komunizmu w możliwym do określenia czasie, a już w żadnym razie nie zamierzał podsycać wybuchu, który mógł doprowadzić do nieobliczalnej w skutkach tragedii. (...) liczył raczej na powolną pokojową ewolucję sytuacji w kierunku zmian demokratycznych w bliżej nieokreślonej przyszłości".
Szulc powołuje się na opinie Mieczysława Rakowskiego, wtedy redaktora naczelnego "Polityki", który uważa, że do Sierpnia '80 doszłoby i bez Jana Pawła II. Według Szulca większy od pielgrzymki wpływ na polski Sierpień miała nielegalna opozycja, działająca od 1976 r., przede wszystkim KOR. "Tak więc nie wydaje się - z perspektywy czasu - by dziewięć dni w czerwcu Jana Pawła II w zasadniczy sposób zmieniło sytuację w Polsce, poza zmianą ogólnego nastawienia psychicznego" - stwierdza Szulc.
Znacznie większy wpływ na powstanie "Solidarności" przypisuje Papieżowi Timothy Garton Ash. W książce "Polska rewolucja" napisał, że Jan Paweł II "pozostawił naród o rozbudzonej dumie i społeczeństwo z nowym poczuciem elementarnej jedności". Choć władza i tak stała w obliczu kryzysu, to jednak "postać, jaką przybrał wybuch 1980 roku - spokojna godność robotników, ich opanowanie, retoryka moralnej odnowy, zakaz spożywania alkoholu, rozmach społecznego poparcia - wszystko to wywodziło się z masowego doświadczenia niezwykłej pielgrzymki 1979 roku". Ash konkluduje, że "trudno wyobrazić sobie "Solidarność" bez polskiego Papieża".
Myślę, że takie też jest przeświadczenie większości Polaków. "Papież Wojtyła - napisał po pielgrzymce podziemny "Głos" - jest wyrazistym symbolem tej zmiany, która dokonywała się w podobny sposób w przeszłości: na przełomie wieków zanikała w Polsce pamięć o klęsce Powstania Styczniowego 1863 r. i, wraz z nadzieją na niepodległość, narastała nowa świadomość społeczna i polityczna".
Papież wyartykułował w imieniu Polaków ich narodowe aspiracje i świadomość tych aspiracji rozbudził w skali ogólnonarodowej - czego nie miała wtedy szansy zrobić niewielka liczebnie opozycja. Uruchomił jakąś skomplikowaną maszynerię, otworzył w ludziach coś trudnego do uchwycenia i zmierzenia, co wpłynęło na ich zachowania i postawy rok później.