Było około 8.30 rano. Trzej policjanci zabierali z sieradzkiego więzienia aresztanta. Mieli go zawieźć na przesłuchanie. Byli jeszcze za więziennym murem. Czuli się bezpiecznie. Gdy wsiadali do nieoznakowanego radiowozu, stojący na wieżyczce wartownik zaczął do nich strzelać z kałasznikowa. Jednego z policjantów zabił na miejscu. Dwóch ranił, jak się okazało śmiertelnie. Ranny też został aresztant.
Strażnik zabarykadował się w wieżyczce i strzelał do każdego, kto się pojawił. Nie było wiadomo, w jakim stanie są postrzeleni. Nie można było im pomóc. Ponad godzinę trwał pat. W końcu dyrektor więzienia i kierownik zmiany strażników przebrali się w czerwone uniformy ratowników medycznych i wyciągnęli rannych w bezpieczne miejsce.
Zabarykadowany strażnik wychylał się z wieżyczki, potem chował. Wyglądał na zdezorientowanego. Ściągnięto policyjnych negocjatorów i antyterrorystów. Podczas próby przekonania strażnika, żeby się poddał ten znowu zaczął strzelać. Wtedy snajper ranił go w ramię. Wykorzystali to antyterroryści. Wbiegli na wieżyczkę i obezwładnili Damiana Ciołka.
Pierwsze przesłuchania strażnika odbywały się w sieradzkim szpitalu. Trafił tam przez ranę zadaną przez snajpera. Przesłuchiwany przez prokuratorów Damian Ciołek sprawiał wrażenie chorego psychicznie. Miał powiedzieć, że słyszał głosy, które kazały mu zabić. Prokuratura postawiła strażnikowi zarzut potrójnego zabójstwa i zleciła badania psychiatryczne.
Pojawiły się głosy, że 29-letni strażnik nie powinien być dopuszczony do służby z bronią. Jego matka twierdziła, że powiedział przełożonym o kłopotach rodzinnych, o tym, ze opuściła go żona. Dziwiła się, że miał dostęp do broni palnej.
Służba Więzienna od początku utrzymywała, że nie informował przełożonych o kłopotach rodzinnych. Ale nie było to takie oczywiste. W sprawie ewentualnych zaniedbań więzienników prowadzone było osobne śledztwo. Jeszcze w czasie ogłaszania wyroku na Damiana Ciołka sędzia grzmiał: - w zakładzie karnym nie nadawał się nawet do wydawania paczek, więc dali mu karabin i kazali iść na wieżyczkę. Mam nadzieję, że śledztwo wyjaśni, kto na to pozwolił - mówił.
Badająca tę kwestię, Prokuratura Okręgowa w Ostrowie Wielkopolskim, po trzech latach, umorzyła postępowanie. Nie stwierdziła zaniedbań, zaniechań, ani żadnych błędów Służby Więziennej.
Według opinii biegłych psychiatrów i psychologów Damian Ciołek żył w potwornym stresie. Miał problemy rodzinne, zdradziła go żona, był w trakcie rozwodu, został wyrzucony z domu przez teściów. To musiało wybuchnąć i wybuchło. Strażnik nie był odporny na stres.
Biegli ustalili, że nie jest chory psychicznie. Miał natomiast, w momencie, gdy strzelał do policjantów, znacznie ograniczoną poczytalność.
Damian Ciołek został skazany, w listopadzie 2008 roku na dożywocie. W czasie ogłaszania wyroku nie przejawiał żadnych emocji. Patrzył w podłogę.
W ostatnim słowie, nie przyznał się do winy. - Nie wiem, co powiedzieć, jestem chory - mówił. - Przykro mi, że to się stało, ale myślę, że to nie jest moja wina - stwierdził.
Obrona spodziewała się nadzwyczajnego złagodzenia kary. Argumentem za tym przemawiającym, była opinia biegłych o znacznie ograniczonej poczytalności strażnika.
Ten argument obrona podniosła w apelacji. Poza tym podważała ocenę sądu okręgowego, że strażnik strzelał z bezpośrednim zamiarem zabicia policjantów. Bo sam oskarżony we wszystkich wyjaśnieniach mówił, że strzelał do samochodu, a nie do ludzi.
Sąd apelacyjny rozprawił się z argumentami obrony. Oskarżony nigdy nie wyraził skruchy - mówiła sędzia. A sama ograniczona poczytalność nie musi skutkować łagodzeniem kary - oceniła sędzia.
- Oskarżony był siedem metrów od ofiar, miał broń o ogromnej sile rażenia i ukończone szkolenie strzelców wyborowych. Celował w szyby i oddawał pojedyncze strzały - mówiła sędzia. - Czy takie zachowanie nie wskazuje na bezpośredni zamiar zabójstwa? - pytała retorycznie.
Wyrok dożywocia został utrzymany.
Obrońca złożył kasację do Sądu Najwyższego. Została oceniona jako "oczywiście bezzasadna". Damian Ciołek może liczyć na przedterminowe, warunkowe zwolnienie po 25 latach za kratami.
Służba Więzienna nie przyznaje oficjalnie, że tragedia w Sieradzu była impulsem do zmian w sposobie ochrony więzień. Ale na pewno tragedia w Sieradzu była analizowana i przyczyniła się do zmian. Bezpośrednio po niej rzeczniczka Służby Więziennej Luiza Sałapa tłumaczyła, dlaczego strażnicy sami nie strzelali do zabójcy. - Kałasznikow ma pole rażenia 1.700 metrów, strażnicy mogli więc trafić na przykład w stanowisko dowodzenia, bramowych albo pawilon administracyjny - mówiła wtedy.
Teraz strażnicy takich więzień jak w Sieradzu, czy na Rakowieckiej w Warszawie, położonych w centrach miast nie mają już kałasznikowów, tylko broń krótką. W długą broń wyposażeni są strażnicy więzień położonych w szczerym polu, jak w Piotrkowie Trybunalskim, czy w Radomiu.
W zakładach karnych o łagodniejszym rygorze, zamiast strażników na wieżyczkach, wprowadzane są techniczne środki ochrony kamery i bariery mikrofalowe. Tam gdzie się to da zrobić - zaznacza Centralny Zarząd Służby Więziennej. W niektórych zabytkowych więzieniach jest to trudne.
Reforma Służby Więziennej trwa od 2009 roku. W tym czasie liczba uzbrojonych strażników na więziennych murach zmniejszyła się o ponad tysiąc.
Śmierć trzech policjantów w Sieradzu, to jedyny podobny przypadek w ponad 20 letnich dziejach polskiej policji. Nigdy wcześniej, ani potem, policjant na służbie, nie stracił życia w więzieniu.
Dopiero po pięciu latach przyznał się do zabójstwa swojej ciężarnej dziewczyny [ZDJĘCIA]>>