Takie wnioski można wysnuć z wtorkowego, nieformalnego lunchu ambasadorów Dziewiętnastki, poświęconego "syndromowi bałkańskiemu". Decyzje zapadną może w środę po cotygodniowym spotkaniu Rady Północnoatlantyckiej. Ale NATO nie zdecyduje się raczej na moratorium w sprawie amunicji uranowej. - To byłoby przyznanie się do winy, której nie ma - oświadczył jeden z moich rozmówców w Kwaterze Głównej sojuszu w Brukseli.
Wywołana przez media i europejskich polityków panika zmusiła sojusz do poważnego zajęcia się kwestią izotopu uranu używanego przy produkcji amunicji uranowej. Włosi zaproponowali, by pakt stworzył wewnętrzny system koordynacji i wymiany informacji na temat tej amunicji i przypadków zachorowań na raka wśród weteranów operacji bałkańskich. Odpowiednim forum byłby Komitet Medyczny NATO, który po raz pierwszy ma się zebrać 15 stycznia.
Wszyscy ambasadorowie NATO zgodzili się, że w kwestii "syndromu" NATO musi być przejrzyste jak szkło i powinno odpowiedzieć na wszelkie obawy opinii publicznej. Przy tym musi zachować jeszcze wewnętrzną spójność i solidarność - to znaczy nie może zostawiać na pożarcie opinii publicznej Amerykanów produkujących podejrzane bomby uranowe.
- Choć substancja uważana jest powszechnie za nieszkodliwą sojusz ma do czynienia z poważnym problemem politycznym, który trzeba jak najszybciej rozwiązać - mówił we wtorek jeden z dyplomatów NATO. W kwaterze głównej nie ukrywają, że politycy postawili sojusz w kłopotliwej sytuacji, nakręcając opinię publiczną wypowiedziami typu: "skończmy z tym uranem". - Nikt nie ma pojęcia, o czym mówi, ale każdy czuje, że musi się wypowiedzieć - podsumował jeden z dyplomatów. Inni natowscy urzędnicy mówili, że nie bez znaczenia są zbliżające wybory we Włoszech - "bałkański syndrom" sprawił, że w kraju nastroje antyamerykańskie znów są silne.
Podczas poprzedzającego wtorkowy lunch ambasadorów spotkania Komitetu Politycznego NATO eksperci sojuszu po raz kolejny zapewnili, że amunicja z uranem nie może powodować białaczki. Przemawiają za tym wszelkie dostępne badania i ekspertyzy naukowe przeprowadzone po wojnie w Zatoce przez Amerykanów i Brytyjczyków.
Mimo tych zapewnień sprawę amunicji uranowej zbada specjalna grupa ekspertów działająca pod egidą Komisji Europejskiej. Złośliwi twierdzą, że za inicjatywą Komisji stoi obawa przed ewentualnymi roszczeniami i procesami sądowymi pracowników, którzy pracowali na Bałkanach z ramienia Komisji, a potem podupadli na zdrowiu. W skład niezależnej grupy eksperckiej wejdą lekarze, radiolodzy i naukowcy z państw UE. Zdaniem Komisji raport powinien być gotowy na początku lutego, ale wnioski nie będą dotyczyć służących na Bałkanach żołnierzy. Ci bowiem podlegają nie Unii, lecz dowództwu NATO. Posłużą "do określenia działań, które zapewnią ochronę personelu Komisji i osób zatrudnionych przez nią w realizacji programów" UE na Bałkanach. Zdaniem Gunnara Wieganda, jednego rzeczników Komisji Europejskiej, będą one dotyczyć "setek, jeżeli nie tysięcy osób".
Tymczasem Mike Grasterman, lekarz pracujący dla WHO w Prisztnine, powiedział nam: - Nie odnotowaliśmy zwiększonej liczby zachorowań na raka w Kosowie. To jednak absolutnie o niczym nie świadczy. Nie mamy żadnych danych statystycznych dotyczących zachorowań na białaczkę sprzed wojny, nie ma zatem z czym porównywać obecnej liczby zachorowań. Poza tym większość ludzi mieszkających w Kosowie leczy się sama, a po ich śmierci nikt nie prowadzi sekcji zwłok, nie stwierdza: zmarł na "syndrom bałkański". Może gdyby to był normalny kraj, z normalną służbą zdrowia można by było mówić o "porównywaniu danych". Choć moim zdaniem i tak byłoby na to jeszcze teraz za wcześnie. Choroby tego typu ujawniają się nawet 10 lat po napromieniowaniu.
Jacek Pawlicki, Bruksela, ajc