"Washington Times" powołuje się na anonimowych oficerów wywiadu USA, którzy twierdzą, że instalowanie nowej broni w Kaliningradzie zostało wykryte w czerwcu. Informacja ta przez kilka miesięcy utrzymywana była w tajemnicy, a w grudniu została opublikowana w biuletynie informacyjnym wojskowej agencji wywiadowczej. Wynika z niej, że do Kaliningradu przewożone są głowice nuklearne, które są montowane na rakietach krótkiego zasięgu o nazwie Toka. Tego typu rakiety, mogące przenosić ładunki prawdopodobnie na odległość ok. 70 km, były testowane 18 kwietnia właśnie w Kaliningradzie.
Informacje o rozmieszczaniu broni nuklearnej w Kaliningradzie potwierdziło też dwóch wysokich funkcjonariuszy administracji Billa Clintona. W wypowiedzi dla agencji Associated Press stwierdzili oni, że sygnały o tym pojawiały się od ponad roku. Według obu informatorów część broni miała być przetransportowana do Kaliningradu w ostatnich miesiącach.
Informacja całkowicie zaskoczyła władze polskie i litewskie. - Gdyby rzeczywiście było tak, jak pisze "Washington Times", to nasz stosunek do tego jest jak najbardziej krytyczny - powiedział "Gazecie" rzecznik Ministerstwa Obrony Narodowej płk. Eugeniusz Mleczak. - Nie sądzę jednak, żeby to była prawda, bo my nie mamy takich informacji - dodał. Zdaniem Mleczaka jest mało prawdopodobne, by Rosjanie chcieli w tak jawny sposób naruszyć status quo w Europie. W 1991 roku rządy ZSRR i USA zawarły porozumienie, na mocy którego Rosjanie zobowiązali się wycofać broń nuklearną z tej części Europy.
"Gazeta" ustaliła, że raport amerykańskiej agencji wywiadowczej nie stwierdza ze stu procentową pewnością, ale z najwyższym prawdopodobieństwem, że rakiety zostały w Kalinigradzie rozmieszczone. Raport powołuje się na bardzo wiarygodne źródła. Pragnący zachować anonimowość nasz informator w Waszyngtonie, który zna treść raportu, mowi, że jest to prawdopodobne również z politycznego i strategicznego punktu widzenia. - Jeśli to prawda, co pisze "Washington Times", to wszystko układa się w logiczną całość. To część strategi prezydenta Rosji Władimira Putina, który testuje w ten sposób zachowanie nowego amerykańskiego prezydenta i Zachodu w ogóle - twierdzi nasz informator. Według amerykańskich analityków w strategię pokazu siły wpisuje się też odcięcie przez Rosję os 1 stycznia dostaw gazu do Gruzji. Waszyngton uważa tę sytuację za bardzo niebezpieczną, ponieważ "Gruzja bez gazu nie przeżyje zimy".
Rewelacje "Washington Times" zbagatelizował litewski minister spraw zagranicznych Antanas Valionis: - Podobne informacje pojawiają się kilka razy w roku, ale nigdy nie zostały potwierdzone. Natomiast przewodniczący litewskiego parlamentu Vytautas Landsbergis zapowiedział, że na najbliższym posiedzeniu parlamentu, w połowie stycznia, prawicowa opozycja będzie się domagać od rządu wyjaśnienia sprawy.
Informacje podane przez "Washington Times" odrzuciło w środę rosyjskie ministerstwo obrony oraz szef służby prasowej rosyjskiej Floty Bałtyckiej komandor Anatolij Łobski: - Ta gazeta albo się pomyliła, albo kłamie, albo popełniła jakąś nierzetelność. Morze Bałtyckie na podstawie porozumień międzynarodowych jest uznane za strefę bezatomową. Flota Bałtycka przestrzega tych porozumień.
Również Rusłan Puchow, dyrektor moskiewskiego Centrum Analiz, Strategii i Technologii, uważa te informacje za kaczkę dziennikarską. - Nie ma w Rosji żadnych innych rakiet krótkiego zasięgu zdolnych do przenoszenia broni jądrowej - powiedział Puchow "Gazecie". Nasz informator w Waszyngtonie przyznał, że nie wszystkie informacje w artykule "Washington Times" są prawdziwe.
"Washington Times" przypomina natomiast, że w 1998 roku rosyjscy dowódcy ostro ostrzegli Zachód, że jeśli państwa bałtyckie wstąpią do NATO, Moskwa może rozmieścić broń nuklearną w Kaliningradzie. Rok później do Sojuszu wstąpiła Polska wraz z Czechami i Węgrami, a Litwa, Łotwa i Estonia czekają w kolejce do NATO.
wr, bw, maw, ricz, jjk, afp, ap