Policja zburzyła mury więzienne buldożerami. Jednocześnie wołała do więźniów przez megafony, by zakończyli protest. "Życie jest piękne" - przekonywano strajkujących, którzy od ponad dwóch miesięcy uczestniczą w strajku głodowym - "jeśli nie myślicie o sobie, pomyślcie o waszych rodzicach czekających przed drzwiami więzienia".
Starcia wciąż trwają w więzieniu Umraniye w Stambule, które opanowało ok. 400 więźniów. To ostatni bastion oporu spośród 20 więzień, gdzie wzniecono bunty. Od wtorku, gdy policja rozpoczęła ich pacyfikację, zginęło 19 więźniów i 2 policjantów. Zdaniem organizacji praw człowieka zabitych jest znacznie więcej, a oficjalne informacje, że większość ofiar dokonała samospalenia, są nieprawdziwe. Jedna z więźniarek przewiezionych do szpitala twierdziła, że policja używała miotaczy ognia. Do szpitali trafiło ponad 800 więźniów. Wielu wciąż prowadzi głodówkę i odmawia pomocy medycznej.
W strajku uczestniczyło około tysiąca więźniów, głównie politycznych. Przede wszystkim byli to członkowie nielegalnych organizacji lewicowych, którzy domagają się odwołania przenosin do innych więzień. Tam czekają na nich niewielkie cele, a więźniowie są przyzwyczajeni do wielkich sal, nawet stuosobowych. Władze twierdzą, że reforma systemu penitencjarnego jest konieczna dla odzyskania przez władze rzeczywistej kontroli nad więzieniami, które obecnie rządzone są przez gangi, skrajne grupy lewackie i islamskie czy separatystów kurdyjskich. Więźniowie obawiają się, że w mniejszych celach zostaną wystawieni na szykany i tortury strażników.
Częścią reformy więziennictwa jest planowana amnestia, dzięki której wolność może odzyskać 35 z 72 tys. tureckich więźniów. We czwartek powtórnie uchwalił ją turecki parlament (wcześniej została zawetowana przez prezydenta).
Jeśli nadal nie zyska aprobaty prezydenta, trafi do sądu konstytucyjnego.
jwo