Takie są wnioski z dokumentu nazwanego "Polityka energetyczna Polski do 2030 r.", który we wtorek przyjął rząd. Prace nad dokumentem trwały ponad rok. Nic dziwnego - wpłynęło ponad 1,1 tys. uwag zgłoszonych doń przez kilkadziesiąt urzędów, organizacji przedsiębiorców, firmy, a nawet osoby prywatne.
Sensacji nie ma - w najważniejszych sprawach rząd potwierdził wszystko, co mówił do tej pory. Mimo że węgiel będzie najważniejszym paliwem, to jego znaczenie będzie maleć. Dziś produkujemy z niego aż 94 proc. energii elektrycznej, w 2030 r. już tylko niecałe 60 proc. Od 2020 r. ma zacząć działać pierwsza polska siłownia jądrowa, dziesięć lat później już 15 proc. prądu powinniśmy produkować z atomu. Kilkakrotnie wzrośnie też ilość prądu produkowanego z gazu - dziś to ok. 1 proc., w 2030 r. ma być 7,5 proc. Odnawialne źródła energii - biomasa, wiatr, woda zapewnią nam 19 proc. energii elektrycznej.
Zmiany te będziemy zawdzięczać przede wszystkim polityce UE, która konsekwentnie dąży do zmniejszenia emisji CO2. Węgiel jest najbrudniejszym paliwem, więc koszty wyprodukowania z niego prądu będą rosły. Od 2013 r. polskie elektrownie będą musiały kupować część praw do emisji CO2 na aukcjach. Dziś dostają je za darmo, a kupować muszą tylko wtedy, jeśli wyczerpią przydzieloną pulę. Atrakcyjność siłowni jądrowych, które w ogóle nie emitują CO2, i gazowych, które emitują go o połowę mniej niż węglowe, będzie więc rosła.
Od 2020 r. wszystkie prawa do emisji dwutlenku węgla trzeba będzie kupować na aukcjach. Rządowy dokument nie zostawia złudzeń - ceny prądu będą rosnąć. Dziś firmy płacą za megawatogodzinę średnio 300 zł, a gospodarstwa domowe - 400 zł. W 2030 r. przemysł musi się liczyć z ceną 480 zł, a zwykli zjadacze prądu - ponad 600 zł.
Rząd przekonuje, że stawia na oszczędność energii. Ale choć od czasów PRL zużywamy w przeliczeniu na PKB o 30 proc. mniej energii, to wciąż nasza gospodarka jest dwukrotnie bardziej energochłonna niż średnia w UE. Od roku w Ministerstwie Gospodarki trwają prace nad projektem ustawy o efektywności energetycznej, ale nie wyszedł on poza etap konsultacji międzyresortowych.
Na razie rząd deklaruje ukrócenie marnotrawienia prądu i ciepła w budynkach publicznych - urzędnicy będą musieli sporządzać plany oszczędności energii i sprawozdania z ich wykonania. Przykład ma dać minister gospodarki Waldemar Pawlak - w latach 2010-11 siedziba jego resortu ma odgrywać "wzorcową rolę w zakresie efektywności energetycznej".
Rządowy dokument przynosi też sporo zagadek. Jeśli węgiel ma pozostać głównym paliwem, to nie wiadomo, kto za to zapłaci. Eksploatowane złoża węgla kamiennego zaczną się kończyć ok. 2030 r. Spółki węglowe nie mają 19 mld zł potrzebnych na inwestycje w nowe pokłady, a żaden bank nie chce im udzielić dużego kredytu - kopalnie mają wśród bankowców reputację branży niebezpiecznej i nieobliczalnej. Polska wynegocjowała z UE, że do 2010 r. będziemy mogli finansować inwestycje w górnictwo z budżetu. Waldemar Pawlak chciał na to dać 800 mln zł, ale nie zgodził się minister finansów Jacek Rostowski. Pawlak nie rezygnuje - w przyjętym przez rząd dokumencie mówi się o utworzeniu "funduszu węglowego". Co to ma być i kto za to zapłaci - na razie nie wiadomo.
Mamy jeszcze ogromne złoża węgla brunatnego, bardziej opłacalnego niż węgiel kamienny, bo wydobywa się go metodą odkrywkową. Ale i to paliwo zacznie się kończyć w dziś eksploatowanych złożach po 2030 r.
Rząd wspomina też o rozwoju technologii CCS - czyli wychwytywania i składowania dwutlenku węgla pod ziemią. Pracują nad nią największe światowe koncerny i ma być gotowa do komercyjnej eksploatacji ok. 2020 r., gdy skończą się ulgi przyznane naszemu krajowi w płaceniu za emitowane CO2. A jeśli CCS nie będzie? Energetyka węglowa przestałaby się wówczas opłacać, ale rząd nie chce do tego dopuścić. Zamierza wówczas renegocjować z UE pakiet energetyczno-klimatyczny, tak aby wydłużyć okres przejściowy przyznany naszej energetyce. "Eliminacja węgla z portfela paliw pierwotnych wpłynęłaby na osłabienie bezpieczeństwa energetycznego Polski" - czytamy w dokumencie.