Nie reklamować Euro 2012 pustakiem

Euro 2012 to wydatek czy inwestycja? - zastanawiali się w środę w Warszawie ekonomiści, naukowcy i przedsiębiorcy. Wyszło na to, że inwestycja, na której w dodatku zapewne dużo zyskamy.

- Choć inwestycje związane z Euro 2012 pochłoną 70 mld zł, to organizacja mistrzostw będzie się bardzo opłacała - przekonywał Jakub Borowski, ekonomista z SGH. Borowski wraz z innymi ekonomistami z SGH, UŁ i UJ przygotowuje raport na temat wpływu Euro 2012 na naszą gospodarkę. Na razie wyszło im, że dzięki organizacji Euro całkowity, skumulowany dodatkowy przyrost PKB do 2020 r. wyniesie 26,6 mld zł, czyli ok. 2 proc. PKB spodziewanego w 2009 r. To wstępne, ostrożne wyliczenia. - Ta kwota nie wygląda może imponująco przy 70,2 mld zł na inwestycje, ale trzeba pamiętać, że inwestycje na Euro to nie tylko stadiony [ich budowa pochłonie 4,9 mld zł]. To przede wszystkim budowa, rozbudowa i remonty infrastruktury - dróg, dworców, lotnisk. To i i tak musielibyśmy zrobić, a Euro tylko nasze działania przyspiesza.

- Gdyby nie Euro, inwestycje infrastrukturalne przeciągnęłyby się do 2015 r. To, że przeprowadzimy je szybciej, przełoży się na dodatkowe korzyści dla gospodarki. Lepsze drogi i koleje przyciągną inwestycje. I turystów. To szczególnie ważne dla takich krajów jak Polska i Ukraina, które są najbiedniejszymi organizatorami mistrzostw w ostatnich 20 latach - mówił Borowski.

Entuzjazm starał się nieco chłodzić Mirosław Boruc, prezes Instytutu Marki Polskiej. - Organizacja wielkiej imprezy to nie automat przynoszący korzyści gospodarcze - ostrzegał. Przekonywał, że wiele imprez dużej rangi, choćby igrzysk olimpijskich, przyniosło organizatorom straty. - Igrzyska w Barcelonie zakończyły się dla miasta klęską finansową - mówił Boruc. Po chwili przyznał jednak, że olimpiada stanowiła bardzo pozytywny bodziec rozwojowy dla całego regionu. - Barcelona z poziomu Siedlec czy Radomia stała się potęgą gospodarczą i turystyczną. To był kop rozwojowy dla całej Katalonii - stwierdził.

Eksperci są zgodni, że w związku z Euro potrzebna jest promocja Polski. - Ale musimy się zastanowić nad tym, co chcemy o sobie powiedzieć, co mamy do pokazania - mówiła prof. Anna Giza-Poleszczuk z UW, szefowa projektu społecznego 2012. - Chodzi o to, byśmy nie wyprodukowali tzw. pustaka marketingowego - sloganu w stylu "Polska jest fajna" albo "Warto przyjechać do Polski".

- W 2008 r. do Polski przyjechało 13 mln zagranicznych turystów. Tylko Niemcy zostawili przeszło 6 mld dol. Niestety, wygląda na to, że w tym roku będzie ich mniej. Ale jest szansa, że Euro przyciągnie dodatkowych - mówił Rafał Wilczkowski z Ministerstwa Sportu. Wedle Borowskiego zwiększony napływ gości z zagranicy, nawet o kilkaset tysięcy rocznie, może się utrzymać także po mistrzostwach.

- Gdybym był prezydentem Krakowa czy Chorzowa, które przegrały wyścig o organizację meczów w czasie Euro, nie płakałbym publicznie, ale zastanawiał, jak mimo wszystko zaistnieć przy okazji tej imprezy - przekonywał aktor, reżyser i satyryk Krzysztof Materna.

- Turyści, którzy przyjadą do nas po mistrzostwach, nie będą podróżować szlakiem Euro z Warszawy do Gdańska, Poznania i Wrocławia. Dlatego trzeba się zastanowić co można im jeszcze pokazać - mówiła prof. Giza-Poleszczuk.

- Powodzenie tego projektu zależy od ludzi. To, kogo goście Euro 2012 spotkają na swej drodze - począwszy od granicy, poprzez podróż do hotelu, przyjęcie w miejscu pobytu, aż po stadion, strefę kibiców czy restaurację - będzie wpływać na wizerunek naszego kraju. Uśmiechnięci, mili, dobrze przygotowani i mówiący w językach obcych gospodarze pozwolą ukształtować pozytywny obraz Polski, który przełoży się na rozwój turystyki i relacji biznesowych - mówił Marcin Herra, prezes spółki PL.2012 koordynującej polskie przygotowania do Euro.

Więcej o: