Osiwiał. Zgolił wąsy. Przygasł.
61-letni Gawronik w ubiegły wtorek przed sądem apelacyjnym w Gdańsku nie przypominał nr 1 na liście najbogatszych Polaków 1990 roku tygodnika "Wprost". Zwyczajny ciemny garnitur i niebieska koszula. Bronił się sam, bez adwokata.
Ma za sobą ponad osiem lat z dziewięcioletniego wyroku.
Sąd zwolnił go 11 miesięcy przed terminem. Przez dwa lata obwiązuje go jednak okres próbny. Gawronik musi też znaleźć pracę.
Co będzie robił?
- Mam już pomysł na działalność gospodarczą - mówi "Gazecie". To jego pierwsza rozmowa z mediami po wyjściu z więzienia.
Co konkretnie?
- Za wcześnie - ucina. - Teraz najważniejsza jest dla mnie rodzina. Przez cztery lata - gdy siedziałem w izolatce - nie widziałem córki [dwudziestoparoletniej]. Mamy wiele do nadrobienia.
O przedterminowe zwolnienie Gawronika wnioskowała Bożena Nowicka, dyrektor zakładu karnego we Włocławku, gdzie siedział: - Zachowywał się wzorowo. Dojrzały, kulturalny człowiek. Nigdy nie klął. Udzielał się artystycznie w zespole twórczości więziennej. Żadnych problemów nie sprawiał. Jak do czegoś się zobowiązał, słowa dotrzymał.
Sąd w Gdańsku uznał, że Gawronik jest zresocjalizowany i może wrócić na łono społeczeństwa. Argumentował: osadzony w prawidłowy sposób korzystał z przepustek i widzeń... ma krytyczny stosunek do popełnionych przestępstw...
Gawronik odbywał karę w kilku więzieniach. W Warszawie za kratami uczył więźniów niemieckiego, rosyjskiego, angielskiego.
- Kilku nauczyłem pisać i czytać. Tak, po polsku. W więzieniach jest wielu analfabetów - opowiada "Gazecie".
Siedział z dwudziestokilkuletnim chłopakiem, na którym krzyżyk postawili już wszyscy. Gawronik opracował specjalną metodę.
- Najpierw uczyłem go odróżniać dźwięki. A ponieważ mieliśmy obaj dość dużo czasu, poświęcaliśmy na naukę po sześć godzin dziennie. Efekty przyszły już po 14 dniach. On po prostu zaczął pisać i czytać.
Sam Gawronik też pisał w więzieniu. Wiersze. Za jeden, o miłości, zdobył nawet w 2005 r. wyróżnienie na XI Ogólnopolskim Konkursie Poezji Więziennej w Krasnymstawie.
Może zdecydowało znane bądź co bądź nazwisko?
- Nie, wiersze były oceniane anonimowo. Że to Gawronik, jury dowiedziało się dopiero po rozerwaniu koperty z moim nazwiskiem.
Poeta Jan Henryk Cichosz, który był członkiem jury, ocenił wiersz Gawronika jako "nie najwyższych lotów, ale wyróżniający się autorskim stylem i szczerością".
Zanim Gawronik stał się kapitalistą i milionerem, był zadeklarowanym komunistą. Ukończył Wieczorowy Uniwersytet Marksizmu-Leninizmu i prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Oczywiście był członkiem PZPR.
Pracował też w SB, bo - jak pisał na początku lat 70. w podaniu o pracę - "chciał być jednym z tych, którzy stoją na straży ładu i porządku publicznego".
W końcu lat 70. rzucił jednak partyjną legitymację i stracił dyrektorską posadę. Zaczął kręcić biznesy: kurnik, pieczarkarnia, warsztat samochodowy, biuro pisania podań.
Interes życia zrobił na przełomie 88 i 89 roku. 13 marca 1989 roku Narodowy Bank Polski zezwolił na handel walutami. O północy z 15 na 16 marca, kiedy zarządzenie właśnie wchodziło w życie, Gawronik otworzył w Świecku pierwszy w kraju kantor wymiany walut. Z dnia na dzień stał się bardzo bogaty.
Ktoś mu pomógł zdobyć zezwolenie na handel walutami? Nie wiadomo do dziś.
Były podejrzenia, że przydatna okazała się przyjaźń z Ireneuszem Sekułą, wicepremierem w ostatnim PRL-owskim rządzie Mieczysława Rakowskiego.
"Gazeta Wyborcza" w grudniu 1995 roku pisała: "były pracownik jednej z firm Gawronika twierdził, że w każdym przypadku zmiany kursu dolara był telefon z Warszawy. Kto dzwonił, nie wiadomo. Sekuła publicznie zaprzeczył, że to on informował. Praktycznie na każde pięć skoków kursów cztery razy Gawronik miał informacje wcześniej ( )".
Problemy Gawronika z wymiarem sprawiedliwości zaczęły się we wrześniu 1991. Został wtedy na 12 dni prezesem spółki ART-B wcześniej kierowanej przez Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego. Prokuratura oskarżyła go o kradzież gotówki i czeków wartych łącznie 1,8 mln zł, a także 31 obrazów należących do ART-B, m.in. Pabla Picasso, Augusta Renoira oraz Jacka Malczewskiego. Gawronik bronił się, że obrazów nie ukradł, ale wziął je jako spłatę długu.
Przed procesem chronił go mandat senatora zdobyty w 1993 r.
W 1998 r. zaczął tworzyć sieć punktów zwracających zagranicznym turystom nadpłacony podatek VAT.
Policja twierdziła, że swój udział w tym przedsięwzięciu miała mafia pruszkowska, m.in "Pershing" i "Masa".
Zatrzymany został w 2001 r. za fikcyjny obrót papierosami. Przedstawiając w urzędach fałszywe dokumenty, domagał się refundacji VAT za niby-sprzedane zachodnim turystom papierosy. Zdaniem prokuratury wyłudził w ten sposób od fiskusa 9 mln zł podatku VAT. Twierdził, że jest niewinny, a dokumenty fałszowali pracownicy.
W 2004 zapadł wyrok skazujący. Wcześniej dostał trzy lata i osiem miesięcy za sprawę ART-B.
Gawronik powiedział nam, że oczyści swoje nazwisko.