- Najpierw kazano mi zwrócić 100 tys. zł, ale ostatecznie stanęło na 70 tys. zł. Najciekawsze, że kontrolerzy nie dopatrzyli się ani jednego błędu z mojej strony. Wszystko to były kwestie formalne - opowiada Tomasz Kasperkiewicz, właściciel "Apteki przy Wschodniej" w Staszowie. U niego kontrolerzy z Narodowego Funduszu Zdrowia przejrzeli 40 tys. recept, najstarsze wydano w 2006 roku.
Chodzi o leki w części refundowane przez państwo. Jeśli konkretny specyfik kosztuje w aptece np. 30 zł, a klient płaci za niego 5 zł, to 25 zł Fundusz powinien zwraca aptece. Ma na to miesiąc.
Ale NFZ-et coraz skrupulatniej kontroluje apteki i poszczególne recepty. I znajduje błędy.
- W znalezionych u mnie receptach wytknięto uchybienia wynikające z niestaranności lekarzy: brak numeru domu pacjenta, brak wieku dziecka, datę wystawienia recepty wstawiono w innej rubryce. A nawet to, że przy poprawce, która nie miała żadnego znaczenia na wysokość refundacji, zabrakło pieczątki i podpisu lekarza - wylicza Kasperkiewicz.
Aptekarze przyznają, że kontrole z Funduszu są coraz bardziej drobiazgowe.
- Takie postępowanie może doprowadzić apteki do bankructwa. Mam dane po kontrolach w czterech świętokrzyskich aptekach i od każdej z nich NFZ-et domaga się zwrotu jakichś pieniędzy, od 11 tys. zł do 200 tys. zł. A co ciekawe, 90 proc. to uchybienia formalne związane z niestarannym wypełnianiem recept przez lekarzy - mówi Bożena Śliwa, prezes Kieleckiej Okręgowej Izby Aptekarskiej. Sama prowadzi kielecką aptekę "Remedium".
Czyżby lekarze aż tak bazgrali w ostatnich miesiącach? - Wypełnienie recepty według wzoru NFZ-etu zajmuje średnio 2-3 minuty. To dużo, kiedy np. jest epidemia grypy, a na korytarzu czeka kilkudziesięciu pacjentów. Lekarze staranniej wypełniają dane dotyczące dawki i stosowania leków. Dokładny adres nie jest już taki ważny - mówi Wojciech Przybylski, wojewódzki konsultant ze zdrowia publicznego. - Nie mogę zrozumieć uwag urzędników, bo lekarze od lat mają podobny charakter pisma i w podobny sposób wypełniają recepty - dodaje Śliwa.
O swą przyszłość boi się już właściciel "Apteki na Wschodniej". - Termin zapłaty Funduszowi 70 tys. zł mija w połowie marca. Jeśli tego nie zrobię, NFZ-et będzie potrącał mi te pieniądze z bieżących refundacji. Nie zostawię tak tej sprawy, szykuję pozew do sądu - mówi Kasperkiewicz.
Zdaniem Bożeny Śliwy Fundusz interpretuje przepisy na własną korzyść. - Zdaniem urzędników datownik przybity poza rubryką czy brak numeru domu na wsi są zdaniem urzędników powodem sprzedania leku bez zniżki - zaznacza Śliwa. Na urzędników narzeka też staszowski aptekarz. - Jedna z kontrolerek powiedziała otwarcie, że nie szukają dużych nadużyć, ale błędów formalnych - mówi.
Fundusz odpiera zarzuty. - Stoimy na czele publicznych pieniędzy, dlatego szczegółowe kontrole są potrzebne. Poza tym nie wymagamy od aptek niczego, co nie znajduje się w rozporządzeniu ministra zdrowia - odpowiada Zbigniew Kowalczewski, kierownik działu kontroli świętokrzyskiego oddziału NFZ-etu. Przyznaje, że ostatnio zakwestionowano recepty na znaczne kwoty. - Nie chcę podawać szczegółów - mówi.
Władze NFZ-etu nie zgadzają się także z twierdzeniem, że w ten sposób szukają pieniędzy. - Kierujemy się rozporządzeniami ministra zdrowia i nie robimy niczego, co jest niezgodne z prawem - podkreśla Andrzej Troszyński z biura prasowego centrali Funduszu. Dodaje, że podobne kontrole odbywają się w całej Polsce, a liczba zakwestionowanych recept w województwie świętokrzyskim nie odbiega od pozostałych województw.
Po kontroli farmaceuci są bardziej ostrożni w wydawaniu leków na receptę. - Prosimy o dokument tożsamości i na odwrocie recepty uzupełniamy dane. To oczywiście zajmuje więcej czasu, ale nie chcemy stracić klientów - zaznacza właściciel jednej z kieleckich aptek. - Bywa tak, jeden z moich pracowników dzwoni do lekarzy i prosi o uzupełnienie recept. Wiem, że to absurdalne, ale nic na to nie poradzę - twierdzi Kasperkiewicz.
angelina.kosiek@kielce.agora.pl