Poszukiwany to 32-letni Jan Szymaniak z Biskupic (pow. wolsztyński). Policja podejrzewa, że w sobotni wieczór we wsi Machcin zastrzelił swoją 28-letnią szwagierkę i jej 32-letniego partnera.
Wczoraj - po czterech dniach bezowocnych poszukiwań - wydawało się, że policja wreszcie trafiła na pewny trop. Od rana 100 policjantów w hełmach i z karabinami szukało Szymaniaka w pięciotysięcznym Śmiglu. Powód? Według "Teleskopu" jeden z mieszkańców zobaczył osobę podobną do Szymaniaka w sklepie. Miał kupować jedzenie.
Antyterroryści przeszukiwali miejsca, w których mógł się ukrywać. Do akcji dołączyli też przewodnicy psów tropiących.
Z relacji świadków wynika, że ok. godz. 10 policjanci weszli także do gimnazjum w Śmiglu. - Przerwali lekcje, kazali iść wszystkim do sali gimnastycznej. Siedzieliśmy tam trzy godziny. Dopiero po godzinie mogliśmy wyjść do toalety. Nauczyciele albo nic nie mówili, albo twierdzili, że to tylko ćwiczenia - relacjonowali uczniowie na forum internetowym lokalnego radia Elka.
Policja podejrzewała, że uzbrojony przestępca ukrywa się na terenie działek w pobliżu szkoły. Gdyby doszło do strzelaniny, zabłąkana kula mogłaby trafić w okno. - Poprosiliśmy jedynie o wyprowadzenie uczniów z sal, których okna wychodzą na działki - mówi rzecznik wielkopolskiej policji Andrzej Borowiak. - Istniało ryzyko, że poszukiwany będzie chciał dostać się do szkoły. Musieliśmy zapewnić dzieciom bezpieczeństwo - dodaje Romuald Piecuch z zespołu prasowego komendy.
Barbara Zatorska z kuratorium: - Bezpieczeństwo dzieci jest dla nas najważniejsze. Pani dyrektor podporządkowała się poleceniom policji i ja oceniam, że była to reakcja poprawna.
Obławę zakończono po południu. Szymaniaka nie złapano. Teraz do akcji wracają policyjni wywiadowcy.
Rok temu żona Szymaniaka oskarżyła męża, z którym była w separacji, o porwanie i gwałt. W grudniu sąd w Kościanie skazał go na trzy lata więzienia i - co budzi największe kontrowersje - wypuścił na wolność do chwili uprawomocnienia się wyroku.
Zażalenie na decyzję sądu złożyła żona Szymaniaka. Twierdziła, że boi się o życie. Sąd Okręgowy w Poznaniu uznał, że Szymaniak powinien pozostać za kratkami, i nakazał ponownie go aresztować. Tyle że nikt nie wiedział już, gdzie jest poszukiwany.
Wczoraj prokuratura jako pierwsza instytucja przyznała, że nie zrobiła wszystkiego, co powinna zrobić. - Dziwię się, że to nie prokurator złożył zażalenie na decyzję o uchyleniu aresztu. Powinien to zrobić. Popełnił błąd i oceniam jego postawę negatywnie - mówi prokurator okręgowy Krzysztof Grześkowiak.
Jan Szymaniak przebywał za kratkami od momentu zatrzymania w maju ub.r. Sąd wypuścił go na wolność, bo stwierdził, że ustały przesłanki do dalszego stosowania tymczasowego aresztowania. - Te przesłanki to obawa matactwa i utrudniania postępowania - wyjaśnia prezes kościańskiego sądu Violetta Dodot.
Prokurator był przeciwko uchylaniu aresztu. - Sąd i tak zrobił to, co chciał - przyznaje Krzysztof Grześkowiak. Do swojego podwładnego ma jednak pretensje: - Prokurator mógł wnieść o odroczenie wykonania zarządzenia o uchyleniu aresztu do czasu rozpatrzenia zażalenia na tę decyzję.
Gdyby tak było, to Szymaniak nie wyszedłby na wolność. Przed sądem kościańską prokuraturę reprezentował jej szef Przemysław Rajch. - Zażądałem od niego szczegółowych wyjaśnień - mówi Grześkowiak.
Pozostaje jeszcze jedna kwestia. Skoro jeszcze w grudniu sąd postanowił ponownie aresztować Szymaniaka, dlaczego od tego czasu go nie zatrzymano? Andrzej Borowiak w TVN24 twierdził, że już trzy dni po wydaniu nakazu zatrzymania policjanci namierzyli Szymaniaka w Jeleniej Górze. Udało mu się jednak wymknąć.
Wczoraj prokuratura postanowiła zaocznie przedstawić Szymaniakowi zarzuty podwójnego morderstwa. To pozwoli sądowi wydać za nim list gończy.