W wydaniu "Gościa" z ostatniej niedzieli czytamy: "W skierowanym pozwie napisano nieprawdę,
Alicja Tysiąc (...) jest głównym sztandarem wielkiego, zamożnego i wpływowego lobby proaborcyjnego, wspieranego przez organizacje międzynarodowe", "W tym procesie nie chodzi bynajmniej o naruszenie dóbr osobistych (...). Chodzi o to, czy katolicka opinia publiczna będzie miała prawo nazywać pewne rzeczy po imieniu", "Ten proces będzie więc batalią o wolność słowa, którą stronnicy Alicji Tysiąc chcą nam odebrać, "Redaktor naczelny "Gościa" po raz pierwszy w 85-letniej historii naszego pisma staje przed sądem oskarżony o to, że napisał prawdę". Po czymś takim raczej trudno będzie o ugodę.
O Alicji Tysiąc zrobiło się głośno w całej Polsce, gdy Europejski Trybunał Praw Człowieka przyznał jej przed rokiem 25 tys. euro odszkodowania od polskiego rządu. Powód? Siedem lat wcześniej cierpiąca na poważną wadę wzroku kobieta zaszła w ciążę. Rodziła już dwukrotnie, ale tym razem nie chciała, bo trzej okuliści uznali, że poród groziłby jej ślepotą. Żaden z tych lekarzy nie wydał jednak Alicji Tysiąc zaświadczenia zalecającego usunięcie ciąży ze względów zdrowotnych. Nie zrobił tego też ginekolog. Tysiąc urodziła, ale wzrok pogorszył się jej tak, że dostała pierwszą grupę inwalidzką. Trybunał w Strasburgu, przyznając kobiecie odszkodowanie, nie zajmował się tym, czy powinna mieć prawo do aborcji. Stwierdził tylko, że nie dano jej szans na odwołanie się od decyzji, z którą się nie zgadzała, i że w jej sprawie Polska naruszyła artykuł 8. Konwencji o Ochronie Praw Człowieka o poszanowaniu życia prywatnego.
Ks. Gancarczyk, komentując wyrok, napisał: "Żyjemy w świecie, w którym mama otrzymuje nagrodę za to, że bardzo chciała zabić swoje dziecko, ale jej nie pozwolono". Sędziów Trybunału porównał do zbrodniarzy hitlerowskich z Auschwitz - doktora Mengele i Rudolfa Hoessa, którzy "po godzinach pracy uśmiechnięci i zrelaksowani" wyjeżdżają odpocząć. Podobnych artykułów było jeszcze kilka, w lipcu tego roku Tysiąc pozwała ks. Gancarczyka do sądu. To do sądu należy teraz ocena, czy gazeta pisała w tej sprawie prawdę.
Nie dostaję wypieków na myśl o procesie ks. Gancarczyka. Wolałbym, żeby tej sprawy nie było. Według mnie agresywne komentarze, które od wielu miesięcy towarzyszą informacjom na ten temat, świadczą, że żadna strona - ani zwolennicy racji, które egzemplifikuje "Gość Niedzielny", ani ci, którzy na swój sztandar wyciągnęli Alicję Tysiąc, nie dają nadziei na to, że wyjdzie z tego coś dobrego. Wolą się opluwać, zamiast spróbować się zrozumieć. Specjalnie unikam tu słowa kompromis, bo nikt o niego nawet nie zabiega. Dla jednych byłby zdradą, odstępstwem od dogmatów kościelnych i przyzwoleniem na grzech śmiertelny. Dla drugich - zamachem na wolność. Nie chcę też nazywać jednych obrońcami życia, a drugich zwolennikami aborcji, bo spór toczy się tu nie o zasady, ale o język, którym się je opisuje.
Dziennikarze często używają dosadnego, bo to się dobrze sprzedaje. Do niedawna łudziłem się, że "Gość Niedzielny" tej pokusie nie ulegnie. Myliłem się. Któż bronił redaktorom katolickiej gazety przypominać, że każdy człowiek jest odpowiedzialny za swoje życie? Kobieta spodziewająca się dziecka odpowiedzialna jest podwójnie. Czy "Gość" nie uchybił w żaden sposób głoszonej przez Kościół zasadzie: "potępiamy grzech, a nie grzesznika". A gdzie miłość, którą Ewangelia nakazuje nawet wobec nieprzyjaciół? Wątpię, by używając metod, które sprowokowały Alicję Tysiąc do złożenia pozwu, "Gość" przekonał do swych racji ludzi wątpiących i poszukujących. I choć sądowy spór, niezależnie od wyroku, jaki zapadnie, przyniesie ks. Gancarczykowi sławę bojownika, może nawet męczennika, żadna korzyść z tego nie wyjdzie - przekonanych już nie trzeba bardziej przekonywać.Polecamy: Mały Gość Niedzielny: Szkoda, że modlitwa nie rozjaśnia skóry