Polecamy: Adaś miał wyrok śmierci. Teraz dostał szansę
Wojciech B., podejrzany o wyłudzenia i fałszerstwa notariusz z Tarnowskich Gór, został aresztowany 9 lutego 2006 roku. Mężczyzna był chory na białaczkę, miał przeszczepiony szpik kostny. Trzy miesiące po aresztowaniu zmarł.
Prokuratura o narażenie go na śmierć oskarżyła dyrektora szpitala więziennego w Bytomiu, pracującą tam lekarkę, dwóch lekarzy z aresztu w Tarnowskich Górach oraz hematologa z Wojewódzkiej Przychodni Hematologicznej w Katowicach. - Nie przeprowadzili stosownych badań, co uniemożliwiło rozpoznanie nawrotu choroby u pacjenta - tłumaczy prokurator Tomasz Ozimek, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Częstochowie.
Oskarżeni lekarze poprosili rzecznika odpowiedzialności zawodowej przy Izbie Lekarskiej w Katowicach, aby zbadał ich sprawę. - Chcieliśmy, żeby ktoś niezależny ocenił nasze zachowanie - tłumaczy Mariusz K., dyrektor szpitala więziennego w Bytomiu.
Rzecznik o wydanie opinii w sprawie leczenia notariusza poprosił prof. Wiesława Jędrzejczaka, krajowego konsultanta z zakresu hematologii. Ten ustalił, że lekarze ze szpitala więziennego zaraz po przyjęciu chorego aresztanta zwrócili się do Wojewódzkiej Przychodni Hematologicznej o opinię, co z nim zrobić. Dostali odpowiedź, że stan notariusza jest dobry i nie ma potrzeby leczenia hematologicznego. Zalecono tylko kontrolę za dwa-trzy miesiące. W marcu notariusz trafił więc do aresztu w Tarnowskich Górach. Jednak kiedy po paru tygodniach jego stan zaczął się pogarszać, odmówił przewiezienia z powrotem do szpitala więziennego. Trafił tam dopiero 16 maja, po czym na wniosek lekarzy od razu został wypuszczony na wolność. Dopiero po dwóch dniach zgłosił się do kliniki kardiologicznej w Gliwicach, a stamtąd przewieziono go do kliniki hematologicznej. Parę dni później zmarł.
Prof. Jędrzejczak uznał, że opiekujący się notariuszem lekarze nie popełnili więc błędu i wykazali się należytą starannością. "Cała sprawa nie miała wpływu na przebieg choroby lub wpływ miała niewielki" - uznał krajowy konsultant. Jego zdaniem nawrót białaczki jest najczęstszą przyczyną niepowodzenia leczenia po przeszczepie i nie ma skutecznych metod ratowania takich pacjentów. Podkreślił też, że lekarze mieli podstawy obawiać się, iż ich inicjatywa w obronie aresztowanego mogłaby zostać opacznie zrozumiana jako zmowa z nim. - Gdybyśmy odmówili przyjęcia notariusza, sami trafilibyśmy do "aresztu wydobywczego" jako podejrzani. Tak przecież wyglądały rządy PiS-u - mówi doktor K.
Zdaniem prof. Jędrzejczaka błędem było samo aresztowanie chorego na białaczkę, bo żaden oddział więzienny w Polsce nie ma odpowiednich warunków do opieki nad takimi pacjentami. "W aktach nie ma żadnego dowodu, że prokuratura i sąd wystąpiły o opinie w tej sprawie" - napisał prof. Jędrzejczak.
- Na podstawie tej opinii rzecznik odpowiedzialności zawodowej odmówił wszczęcia postępowania przeciwko lekarzom - mówi Katarzyna Strzałkowska, rzeczniczka prasowa Izby Lekarskiej w Katowicach.
Dlaczego prokuratura zdecydowała się jednak oskarżyć lekarzy? - Bo wnioski powołanej przez nas biegłej były inne - tłumaczy prokurator Ozimek.
Prokurator i sędziowie, którzy aresztowali Wojciecha B., wyszli ze sprawy obronną ręką. Śledczy nie dopatrzyli się w ich działaniu znamion czynu zabronionego i umorzyli sprawę. Decyzja nie jest jednak prawomocna, rodzina notariusza złożyła na nią zażalenie.
- Uważam, że powinni ponieść konsekwencje, bo zlekceważyli zagrożenie nawrotu choroby mojego klienta - tłumaczy mecenas Marek Augustynowicz, pełnomocnik rodziny notariusza.
Oskarżonym lekarzom grozi rok więzienia. Nie wiadomo, kiedy rozpocznie się ich proces, bo sądy w Gliwicach i Katowicach spierają się, kto ma ich osądzić.